"Pojawił się na Ziemi z przerażającym zadaniem, uzbrojony przeciw jego okrucieństwu w wiarę, że ludzie to potwory. I za każdym razem, gdy go atakowaliśmy, dowodziliśmy, że miał rację.
Właśnie tak działa nienawiść - wydobywa z nas najgorsze cechy.
Zdołał dostrzec jedynie przebłyski naszej dobroci, a jednak wystarczyło tak niewiele, by przytłoczyły go jego czyny.
Ponieważ tak właśnie działa współczucie - pobudza w nas to, co najlepsze."
Lubicie książki z wątkiem apokalipsy? Ile razy słyszeliście o czterech jeźdźcach Apokalipsy, których nadejście ma zwiastować sąd ostateczny?
"Potworne wierzchowce stanęły wierzgając w powietrzu, a ich jeźdźcy spojrzeli na świat obcymi, upiornymi oczami.
Zaraza miał na głowie wieniec.
Wojna unosił wysoko stalowy miecz.
Głód trzymał kosę i wagę.
A Śmierć ze złożonymi za plecami czarnymi skrzydłami ściskał w dłoni dymiącą pochodnię.
Czterej jeźdźcy Apokalipsy przybyli na Ziemię, aby położyć kres życiu i zgładzić śmiertelników."
Gdy Zaraza zjawił się w mieście Sary Burns pewne było tylko jedno. Wszystkich ich czeka potworna śmierć. Sara postanawia powstrzymać jeźdźca za wszelką cenę. Szkoda tylko, że nikt jej nie powiedział, że Zarazy nie da się zabić.
Kobieta staje się jego więźniem. On z kolei pragnie tylko jej cierpienia.
Jednak gdzieś po drodze wszystko się zmienia...
Uwielbiam takie historie pomimo tego, że zakończenie jest dość przewidywalne.
Fascynująca jest powolna przemiana obojga bohaterów. I choć sama historia nie rzuciła mnie na kolana, to jednak skłoniła mnie ona do wielu refleksji.
Człowiek jest chyba jedynym "drapieżnikiem" na Ziemi, który potrafi bezsensownie niszczyć wszystko dookoła. Po co? Dla chęci zysku? Dla władzy? Dla samej idei zniszczenia tego co jest dobre i piękne?
Dlaczego wśród ludzi rodzi się tylu szaleńców, którzy wszczynają wojny? Którzy nie patrzą na to, że zranią, czy zabiją niewinne osoby. Nie potrafię znaleźć logicznego uzasadnienia dla takiego zachowania.
Można wywoływać wojny, jeśli ma się władzę, ale nawet "zwykły" człowiek może zranić innych swoim postępowaniem.
Cierpienie ma wiele form: psychiczne czy fizyczne, obojętność czy poniżanie.
Jednak tak samo jak potrafimy niszczyć, potrafimy również tworzyć piękne rzeczy.
Potrafimy udzielić pomocy, potrafimy kochać, potrafimy okazać dobro i MIŁOSIERDZIE.
I to jest właśnie kluczowe słowo.
"Dopóki nie przybyłem do twojego świata, nie potrafiłem odczuwać. I zanim cię poznałem, moja zdolność przeżywania była ograniczona do gorzkiego palenia w brzuchu. Odczuwałem jedynie chęć zniszczenia całej waszej cywilizacji.
Dopiero gdy cię poznałem, chociaż cię nienawidziłem, zrozumiałem słowa Boga. Miłosierdzie - mówi to z naciskiem, jakby było to szczególnie ważne. - Rozumiem już, że jest jeszcze dla was nadzieja, ponieważ ze złem idzie w parze także to."
Autorka świetnie przedstawiła nam motyw hate to love i enemies to lovers. Przez całą historię obserwujemy powolną przemianę zarówno Zarazy, jak i Sary. Bohaterowie są bardzo dobrze przedstawieni, a ich rozterki skłaniają nas do przemyśleń.
Dosadne słowa, czy brutalne obrazy pokazują nam naturę człowieka.
I o ile pierwsza połowa książki mnie zaciekawiła, to druga wywołała ogrom emocji i sprawiła, że łzy niejeden raz pojawiły się w moich oczach. I właśnie to doceniam najbardziej w tej powieści - emocje, dzięki którym nie zostawiła mnie ona obojętną na przedstawioną historię.
Z pewnością nie jest to powieść dla każdego. Trzeba podejść do niej z otwartym umysłem i mocnymi nerwami, ponieważ niektóre sceny złamią wam serce. Sam wątek romantyczny nie jest nachalny. Rozwija się stopniowo, ale stanowi trwały fundament pod coś pięknego, o co warto walczyć.
"Miłość to wielki dar, którym możesz kogoś uraczyć lub który możesz otrzymać - mówi cicho. - Miłość jest jedynym co może nas wyciągnąć z tego bałaganu."
Polecam.