Niektóre rzeczy czy wydarzenia stają się symbolami w naszym życiu. Dla innych nie mają znaczenia, nie zwraca się na nie uwagi lub uważa się za mało istotne. Lecz są ludzie, dla których to nie jest tylko rzeczy, to nie jest tylko sytuacja, to symbol ich życia, ich miłości, ich uczuć i wielu innych aspektów. Ale tutaj można się zastanowić: do czego nam są potrzebne symbole? Czy naprawdę ich potrzebujemy? Myślę, że tak. Życie jest pewnym ciągiem, pewną ścieżką – mocno krętą i z wieloma rozwidleniami. Potrzebujemy portu, gdzie będziemy mogli na chwilę zatrzymać się i przemyśleć co dalej. Ale porty mają swoje latarnie, a statki swoje kotwice. Wydaje mi się, że tak właśnie działają symbole, które dają nam znać, gdzie jesteśmy, po co albo do czego mamy dążyć. Zastanówcie się – czy w różnych sytuacjach nie macie właśnie czegoś takiego?
Dla mnie moim symbolem czytelnictwa jest jeden cykl książek młodzieżowych i autor, który nadał słowu książka nowe, o wiele głębsze znaczenie. W pierwszym przypadku chyba duża rzesza czytelników domyśli się, że chodzi o "Harry'ego Pottera". Dużo osób miłujących literaturę łączy właśnie ta historia pełna magii i dająca swoisty obraz prawdziwej przyjaźni. Natomiast autorem pozwalającym sobie na magię zmieniania pojęć jest bez wątpienia Carlos Ruiz Zafón. Dlaczego? Wystarczy przytoczyć bardzo rozpoznawalny cytat, by wytłumaczyć to fenomenalne zjawisko:
"Każda znajdująca się tu książka, każdy tom, posiadają własną duszę. I to zarówno duszę tego, kto daną książkę napisał, jak i dusze tych, którzy tę książkę przeczytali i tak mocno ją przeżyli, że zawładnęła ich wyobraźnią" Carlos Ruiz Zafón
Gdy po raz pierwszy zapoznałam się z tym fragmentem "Cienia wiatru", zrozumiałam, że czytanie nigdy nie było dla mnie rozrywką, rozwijaniem swoich umiejętności, czy nawet sposobem zdobywania wiedzy. Wtedy wydawało mi się to zbyt prozaiczne, zbyt przyziemne. Tak określić proces czytania? Sprowadzić książkę do podstawowego poziomu? Oczywiście między innymi właśnie do tego służy książka i jest to jak najbardziej słuszne. Tylko że tamtego dnia uświadomiłam sobie, że dla mnie jest to coś znacznie ważniejszego, wręcz duchownego. Czytanie jest częścią mnie, stworzyło człowieka, którym jestem, dlatego książka już nigdy nie była dla mnie tylko książką. I dzisiaj chciałabym Was zaprosić w podróż wyjątkowo symboliczną, gdzie moją drogę życia ponad dziesięć lat temu wybrał Zafón.
"Miasto z mgły" to ostatnie dzieło tego wybitnego pisarza, które zostało stworzone z krótkich opowiadań publikowanych na przestrzeni lat w różnych gazetach lub odkładane do szuflady. To pożegnanie Zafóna ze swoimi czytelnikami, kropka nad i kończąca pewną epokę. Jak odebrałam ostatnie dzieło twórcy?
Cóż można powiedzieć... Tutaj wszystko, co czuję, jest samo w sobie oczywiste. Od pierwszych stron pisarz stał się czarodziejem, który rzuca urok zakochania i sprawia, że niezwykła atmosfera opowiadań i ten kunsztowny, dominujący język nęcą czytelników i pozwalają zapomnieć, że istnieje coś więcej poza przedstawioną opowieścią. Gdy się czyta, żyje się życiem innych ludzi i przeżywa ich emocje. Zafón po raz kolejny udowodnił, że jest gotowy zdjąć wszelkie ograniczenia wyobraźni i przekazać pokłady uczuć, przeżyć i doświadczeń, by dać nową wiedzę. Jednak idzie o krok dalej, porzuca standardowe znaczenie wiedzy i skupia się na wiedzy o życiu. To niesamowicie obezwładniające wrażenie dające moc tworzenia nowej rzeczywistości.
Niedawno usłyszałam, że twórczość Zafóna porównuje się do dzieł Edgara Allana Poego. Wydaje mi się to niezmiernym zaszczytem, ale też ukoronowaniem powieści hiszpańskiego pisarza. Osobiście nie zauważyłam tych powiązań, ale też moja znajomość twórczości Poego jest mocno uboga. Jednak gdy już wiem, czego powinnam poszukiwać albo raczej co poczuć, to podpisuję się bez zastanowienia pod tym stwierdzeniem. "Miasto z mgły" stanowczo charakteryzuje się stylem gotyckim, pełnym mroku i grozy.
Kunszt autora jest odczuwalny poprzez kuszące kreacje bohaterów. Sprawiają one, że od pierwszego spotkania czytelnik przywiązuje się do postaci i wnika w świat przedstawiony, by przemierzać ulice bajecznej Barcelony i poszukiwać doświadczeń zawartych w symbolice i emocjach. Każde opowiadanie na swój własny sposób porusza, uderzając w tę najdalszą strunę. Nie można przejść po tym tak po prostu do codzienności. Tym bardziej że "Książę Parnasu" jest wyrazem czci i szacunku autora do Miguela de Cervantesa – autora "Don Kichota z La Manczy". Opowiadanie wyłaniające się z gęstych oparów mroku, rządzy sławy, spełnienia pragnień i paktu z diabłem. Opowiadanie poruszające i głębokie. Choć jeśli miałabym wskazać jedno opowiadanie – najlepsze i najważniejsze – to nie wahałabym się wskazać na "Panienkę z Barcelony". Przesłanie niesie ze sobą cierpienie, akceptację, zniewolenie i doświadczenia intensywne, przygnębiające, ale i dyskretnie moralizujące. Jednym słowem – niezapomniane.
Opowiadania są lepsze i gorsze, tak jak zazwyczaj bywa. Lecz łączy je jedno. Odsłaniają duszę człowieka i każą się jej przyjrzeć. Bez ozdób, bez usprawiedliwień, a to wszystko w atmosferze strachu. Wydawałoby się to przerażające, ale to czyste katharsis. Brutalnie, choć za pomocą pięknych słów, zmuszające, by przemyśleń swoje poczynania, konsekwencje tychże poczynań i uczucia, uczucia do innych ludzi. Na to trzeba być gotowym, by wreszcie oczyścić duszę.
Napisanie tej recenzji okazało się dla mnie wielkim stresem. Jak przekazać, czemu ten zbiór opowiadań odgrywa w moim życiu tak monumentalną rolę? Dlaczego czytając, czułam tak olbrzymie wzruszenie? Dlaczego nie byłam w stanie usiąść i czytać, tylko musiałam robić ciągłe przerwy? Dlaczego tak cenię twórczość pisarza, choć "Cień wiatru" czytałam ponad dziesięć lat temu, będąc dzieckiem? Czy w ogóle pamiętam, o czym były książki pisarza? Na ostatnie pytanie mogę odpowiedzieć – nie pamiętam. Jednak pamiętam coś znacznie istotniejszego. Pamiętam emocje, które wtedy przeżywałam i zmianę, która we mnie nastąpiła. Tyle wystarczy.
"To jest po prostu koniec twórczości Zafóna. Została nam tylko ta garść opowiadań" Leszek Bugajski