Colleen Houck postanowiła napisać „Klątwę tygrysa” po przeczytaniu sagi „Zmierzch”. Ponieważ nie znalazła dla niej wydawcy, opublikowała ją za własne pieniądze. I wtedy wydarzyło się coś niezwykłego. Powieść szturmem zdobyła listy bestsellerów, setki tysięcy fanów, a wydawcy z całego świata i producenci filmowi zaczęli walczyć o prawa do książki.
Skuszona licznymi recenzjami pojawiającymi się co rusz w Internecie, oraz piękną okładką patrzącą na mnie od długiego czasu w księgarni – zdecydowałam się w końcu na to, by osobiście poznać Klątwę Tygrysa. Moje obawy czytelnicze wzrosły nieco bardziej, gdy przeczytałam na okładce jaką powieścią inspirowała się Colleen Houck. Wzięłam głęboki wdech i pełna obaw zabrałam się za lekturę.
„Zakochanie się w nim byłoby jak skok do wody z wysokiego klifu: mogłoby się okazać albo najbardziej emocjonującym, co mi się kiedykolwiek przytrafiło, albo najgłupszym błędem jaki w życiu popełniłam. Sprawiłoby, że miałabym po co żyć, albo roztrzaskałoby mnie o skały i połamało na zawsze.”
Główną bohaterką powieści jest Kelsey Hayes, nastoletnia dziewczyna, którą poznajemy w momencie poszukiwania wakacyjnej pracy. I tym prostym sposobem trafia do cyrku, gdzie zostaje przydzielona do zadania pozornie dość trudnego, jakim wydaje się być karmienie białego tygrysa o szlachetnym imieniu Dhiren. Dziewczyna z czasem jednak pokonuje swój strach i zaczyna być coraz śmielsza w stosunku do dzikiego zwierzęcia, zbliża się coraz bardziej, spędza tam coraz więcej czasu na czytaniu mu przeróżnych książek. I w ten sposób rodzi się między nimi więź. Któregoś dnia jednak do cyrku przybywa bogaty mężczyzna chcący kupić drapieżnika od cyrku i proponuje Kelsey dostarczenie go do rezerwatu w Indiach. Ta zgadza się, mimo początkowych wahań. I tak właśnie zaczyna się ich niezwykle skomplikowana podróż w poszukiwaniu wolności.
Pierwszym plusem jaki nasuwa mi się, gdy zaczynam myśleć o Klątwie Tygrysa jest według mnie wprowadzenie wątku Indii, tamtejszych legend, potraw oraz sama podróż do tego jakże egzotycznego kraju. Nie spotkałam się z tym wcześniej w żadnej innej powieści (jak do tej pory), więc była to całkiem ciekawa odmiana.
„Pocałunek to podpis mężczyzny”
Bohaterowie mimo swoich dość ciekawych historii wydają mi się mało oryginalni, nie mają jakichś cech, które zdecydowanie odróżniłyby od wszystkich innych o jakich dane mi było czytać do tej pory. Cóż, jedynie Phet (?) wydał mi się z nich wszystkich najbardziej interesujący, prawdopodobnie jednak nie na tyle, bym pamiętała jego imię kilka dni po przeczytaniu powieści. Główna bohaterka zostaje opisana nijako, przynajmniej dla mnie. Znamy podstawowe fakty z jej życia, wiemy o rodzicach, którzy zginęli w wypadku – jednak żaden z tych wątków nie został według mnie dostatecznie rozwinięty. W działaniach tej dziewczyny nie widać żadnej konkretnej cechy charakteru, no, może poza jedną o której szerzej wypowiem się nieco później.
„Klucz do szczęścia to starać się wykorzystać to, co przyniesie los, i być za to wdzięcznym.
Czy mamy podobieństwa do zmierzchu, o których możemy poczytać już w samym opisie? Ku mojej konsternacji, owszem. I to w jakich ilościach! Praktycznie bezbłędnie powtórzono tutaj schemat : nijaka dziewczyna i chodzące bóstwo. A kiedy dodamy do tego mrocznego w teorii brata, powstaje nam szalenie ciekawy trójkąt miłosny. Podobieństwo obu tych serii skwituję jedynie zdaniem, że ta bohaterka przynajmniej nie przewracała się co dwa kroki. Miłość do literatury klasycznej jednak pozostała. Im dłużej czytam przeróżne książki tym bardziej zaczyna mnie intrygować fakt, że autorki swoje bohaterki-ofiary losu czynią czytelniczkami właśnie takiej literatury.
Postępowanie głównej bohaterki bywało dla mnie czasem szalenie nielogiczne. Niby tak bardzo kocha swego tygrysa, jednak próbuje go odepchnąć. Zaskoczenie.
Język powieści jest niezwykle prosty i z pewnością będzie zrozumiały dla każdego, a dialogi często wręcz zwalały z nóg swoją banalnością. Akcja wartko brnie do przodu, więc nie mamy zbyt wiele czasu na nudę podczas czytania.
Mimo wszystkich wad które tutaj wymieniłam, myślę że można Klatwie dać szansę, jednak tylko jeśli potraktujemy ją, jako lekturę dla umilenia czasu. Inaczej przeżyjemy wielkie rozczarowanie.