Miasto niebiańskiego ognia było długo wyczekiwanym przeze mnie zakończeniem serii, choć przyznam szczerze, że znacznie odłożyłam w czasie sięgnięcie po nią. Z jednej strony miało to związek z czystym smutkiem na samą myśl o pożegnaniu się z bohaterami, z drugiej zaś strony niesamowicie obawiałam się rozczarowania. A co do dokładnie poczułam po przewróceniu ostatniej strony epilogu? O tym już za chwilę.
Tom szósty zdecydowanie robi wrażenie już samym wyglądem oraz liczbą stron, obiecującą nam niejako ogromną ilość akcji. Podwójnie ucieszył mnie również fakt, iż w końcu można dostać u nas powieści wydane z oryginalnymi okładkami - choć wiele brakuje im do tych amerykańskich, które również mam w swojej skromnej kolekcji. Cała seria zaczęła się naprawdę dobrze i wciągnęła mnie bez reszty, głównie dzięki ciekawie wykreowanym wielowymiarowym bohaterom, wartkiej akcji oraz barwnym opisom. Osobiście czuję, że gdyby serię zakończono po tomie trzecim, tak jak to miało mieć miejsce we wcześniejszych planach, to byłoby to o wiele lepszym zakończeniem od tego, które nam zaserwowano.
Nie jestem pewna, czy jedynie odniosłam mylne wrażenie, czy też faktycznie wszystkie postacie straciły nieco na swojej wyrazistości. Jace nie był już tym samym Jace'em sypiącym sarkazmem i ironią na prawo i lewo, zyskał natomiast wiele melodramatyzmu. Również Magnus jakby nie był sobą, zabrakło tu tego wszystkiego co charakteryzowało go jeszcze kilka tomów temu.
Duchy to wspomnienia, a my je zachowujemy, ponieważ ci, których kochamy nie opuszczają świata.
Wprowadzono wiele wątków pobocznych, które naprzemiennie przeplatały się z losami naszych głównych bohaterów, dodano postacie znane nam z Diabelskich Maszyn i tak powstała naprawdę ciekawa mieszanka. Niekoniecznie do gustu przypadły mi dzieci, o których mają opowiadać kolejne serie. Rozumiem, że to taka mała zachęca umieszczona w celu zachęcenia czytelnika by kolekcjonować kolejne twory autorki, acz mnie to bardziej zniechęciło.
Nie czułam się również tak wciągnięta w akcję jak miewało to miejsce w częściach poprzednich, które dosłownie pochłaniałam w kilka godzin lub maksymalnie dni. Tym razem moje zmagania trwały ponad miesiąc, gdyż jakoś za każdym razem brakowało czasu czy ochoty by dobrnąć do końca.
Jeśli chodzi o zakończenie, wywołało ono we mnie naprawdę wiele sprzecznych uczuć. Z jednej strony jakoś po części mnie uradowało, tak jak to zwykle bywa, gdy mamy nadzieję, że losy jakichś postaci potoczą się pomyślnie. Z drugiej strony zaś czuję też lekki smutek i rozczarowanie, gdyż po cichu liczyłam na coś, co zdecydowanie wstrząśnie moimi emocjami, wyciśnie łzy lub przynajmniej głęboko mnie zszokuje. Nie odczułam żadnej z tych emocji, a ostatnie kartki przewracałam ze zwyczajnym znużeniem.
Mimo sporej ilości wad jakie dostrzegłam w tym tomie, przyznać muszę, że miał on również trochę swych dobrych stron. Opisy miejsc i akcji wciąż prezentowały wysoki poziom, to samo tyczy się głębszych przemyśleń z pogranicza filozofii, bo i tych mamy tutaj pod dostatkiem. Kilka razy zdarzyło mi się parsknąć śmiechem przy wypowiedziach Jace'a, kilka razy poczułam się wciągnięta w tę historię jak za dawnych lat.
Osobiście uwielbiam fakt, iż w końcu zaczęto u nas wydawać tę powieść z oryginalnymi okładkami, które są naprawdę niesamowite i bardzo klimatyczne, zaś do tych polskich nawet nie ma sensu ich porównywać. Ubolewam jedynie nad tym, że pół serii na mojej półce jest w tej mniej urodziwej wersji, zaś reszta w amerykańskiej. Tak niestety czasem bywa.
Pamiętam bardzo dokładnie dzień, w którym znalazłam gdzieś fragment Miasta Kości i tak bardzo wciągnęłam się w akcję po przeczytaniu zaledwie kilku stron, że praktycznie natychmiast zamówiłam dwie dostępne części. Trzecia część również pełna była tej magii, wyjątkowego klimatu i humoru, nie ustępowała poziomem swoim poprzedniczkom i byłaby zdecydowanie lepszym zakończeniem od tego, które jest tym właściwym. Może to wina moich oczekiwań, które okazały się zbyt wielkie, może zaś nie tylko ja miałam to poczucie, że w Niebiańskim Ogniu zbyt wiele było melodramatyzmu, grania na uczuciach wyższych, za dużo tej filozofii a za mało... życia. Nie przekonał mnie ten ponury klimat i nieoczekiwane zwroty akcji nie wzbudzające już żadnych emocji, zakończony przesłodzonym finałem.
Nie jestem pewna czy powinnam tę powieść polecać, jednak też nie można przez jej pryzmat skreślić całej serii, która w sobie ma ogromny potencjał i jest dopracowana w najmniejszych szczegółach. Zdecydowanie polecam sięgnięcie po początkowe tomy, poznanie tego świata na własnej skórze. Jeśli zaś chodzi o te ostatnie - ciężko mi opowiedzieć się po jakiejś konkretnej stronie. Sama wiem jedynie tyle, że najzwyczajniej w świecie nie mogłam ich odpuścić, zaś sama historia nocnych łowców zostanie naprawdę niesamowitym wspomnieniem i historią, która rozbudziła we mnie płomień czytelnictwa na dobre.