Nie boję się trudnych lektur. Do książki "My z Jedwabnego" Anny Bikont podeszłam z dużą otwartością i ciekawością.
Uważam że należy głośno mówić o tym co w naszej historii złe i wstydliwe aby oczekiwać podobnych podobnych reakcji w kwestiach które dotyczą nas Polaków.
Przed rozpoczęciem lektury a także po jej zakończeniu nie mam cienia wątpliwości że za pogrom ludności żydowskiej w Jedwabnem czy Radziłłowie dokonał się rękami ich polskich sąsiadów jednak sposób w jaki autorka przekazała tę historię w wielu aspektach budzi moje wątpliwości i sprzeciw.
Autorce nie można odmówić ogromnego zaangażowania i pracowitości. Jej determinacja w dotarciu do potencjalnych świadków tamtych wydarzeń i ich rodzin rozsianych po całym świecie budzi mój szczery podziw i uznanie. Jednak, w powodów osobistych który Anna Bikont nie ukrywa (odkryte żydowskie pochodzenie które było ukrywane przed pisarką latami), ta monumentalna książka jest dziełem niezwykle tendencyjnym, pełnym złości i złych emocji. Jak sama przyznaje jej znajomi czytając książę przed wydaniem zwracali jej na to uwagę jednak mimo prób złagodzenia wypowiedzi i przeredagowania tekstu jest on utrzymany w tonie jednoznacznie oskarżycielskim a narracja nie dopuszcza ani przez moment myśli że scenariusz wydarzeń mógłby być inny (uczestnictwo Niemców w tych zbrodniach).
Inspiracją do stworzenia tej książki dla Anny Bikont była publikacja Jana Tomasza Grossa "Sąsiedzi" który pierwszy zwrócił uwagę na uczestnictwo w pogromach Żydów Polaków. Ta teza spowodowała że stał się on wrogiem publicznym numer 1 w Polsce a ataki na niego pojawiły się ze wszystkich stron.
Autorka za cel postanowiła pójść jego tropem i potwierdzić tę tezę. Dociera do osób oskarżonych o te czyny w procesach w latach 40-tych i ich potomków. Szuka też żydowskich świadków tamtych wydarzeń którym udało się ocalić życie.
Przez wszystkie przypadki odmienia nazwiska morderców próbując rozmawiać nie tylko z nimi ale i z ich dziećmi czy wnukami.
Z kolei świadkowie są często anonimowi. Chronią swoją tożsamość w obawie przed zemstą i odwetem nawet dzisiaj. Nie trudno mi w to uwierzyć jednak dla osób które nie wierzą w winę Polaków jest to powód aby podważać wiarygodność tych zeznań.
Poza tym autorka wybiera spośród wielu tez te które jej pasują. Inne z niezrozumiałą dla mnie nonszalancja odrzuca (wielokrotnie sama komentuje czyjeś zeznania tekstem: "tak na pewno nie było, to tylko wytwór wyobraźni"). Dotyczy to takich aspektów jak chociażby intensywna współpraca Żydów z Sowietami w czasie wojny i z UB po wojnie.
Poza tym książka jest za długa. Jest mnóstwo powtórzeń i ma się wrażenie że co kilka stron czyta się tekst który już się czytało. Po pewnym czasie jest to bardzo nużące.
Bardzo za to podobała mi się strona graficzna: zdjęcia rodzin żydowskich i plan Jedwabnego z 1939 roku. Ich mnogość pokazuje rozmiar tragedii.
"My z Jedwabnego" to na pewno ważna książka jednak jestem pewna że nie przekona nawet w najmniejszym procencie tych którzy nie chcą przyjąć do wiadomości że Polacy też mają krew na rękach.