Tytuł dzisiejszego tekstu miał być zupełnie inny. Zmieniłam zdania z powodu własnego, jednakże słusznego krytycyzmu. Autora chyba nie powinno się oceniać po jednej przeczytanej powieści?
Uważałam tak od samego początku. Rzadko jakiemu autorowi udało się zmienić moją opinię. Nadzieję zawsze pozostawały, jednak szybko ulatywały.
Ze Schmittem jest inaczej. "Trucicielka" cudowna, została w głowie. "Kobieta w lustrze" zawiodła. Czemu?
Schmitt po "Trucicielce" zyskał w u mnie szacunek, za długą na tle inny notę od autora, w której to mogłam przeczytać banalne, trochę oczywiste, ale też i niezwykle mądre spostrzeżenie. Sztuką nie jest zawarcie tego co się miało do powiedzenia w 800 stronach, a w 70, dlatego on i pozostaje wierny krótkiej formie jaką jest opowiadanie.
Moje rozczarowanie pojawiło się już wraz z dotknięciem egzemplarza "Kobiety w lustrze" i dostrzeżenia jej sporej objętości. Rozpoczęły się pytania: Schmicie, czy to rzeczywiście ty?
Mój zawód pogłębił się wraz z przeczytaniem pierwszych pięćdziesięciu stron. Tego nie czytało się przyjemnie. Mimo jakiejś wartości życiowej jaką niesie ta książka, autor kompletnie zapomniał o stronie technicznej. Jakby na siłę tworzył coś, w co wciśnie swoje mądrości. Na początku po prostu czuć było te niezwykle sztuczne dialogi i dziwne relacje między bohaterami powieści. Trochę nad tym ubolewałam, jednak później wszystko zaczęło mieć ręce i nogi, wyglądało i czytało się o wiele lepiej.
Największą, jednak zagadką całej powieści był sposób w jaki Schmitt połączy historie trzech, jedynie z pozoru różnych od siebie kobiet. Każda swoimi czynami, usposobieniem wnosiła coś ciekawego do całości. Z wielką dokładnością doszukiwałam się podobieństw. Pod koniec, jednak wszystko było jasne.
Szkoda było, że Schmitt ostatnim rozdziałem wytłumaczył i pokazał to co chciał przekazać. Nie zostawił tajemnicy do rozwiązania czytelnikowi tylko podał ją mu na tacy.
Jednak po za finałem, z książki można wynieść o wiele, wiele więcej.
Najbardziej szokująca i tajemnicza pozostała jak dla mnie historia Anne. Jej czyny i słowa z pewnością zapamiętam na dłużej.
Książkę uważam za jedną z dziwniejszych jakie w życiu przeczytałam. Brakowało mi szczególnie jakiś emocji, które towarzyszyłyby mi w wędrówce przez powieść. Jednak, mimo wszystko nie żałuję i cieszę się, że poznałam inną twarz Schmitta.