Lubię islandzkie kryminały Indriðasona za ich powolny, leniwy rytm, za ich otoczkę obyczajową, żadnych tam fajerwerków nie ma, policjanci chodzą bez broni, ale to wciąga, jak samo życie. A ten jest jednym z lepszych.
Z reguły w książkach Indriðasona bohaterem jest detektyw Erlendur, ale w tej książce spędza urlop gdzieś na fiordach, a śledztwo prowadzi jego współpracownica, Elinborg. A dotyczy ono zamordowania 30-letniego mężczyzny, który został znaleziony w swoim mieszkaniu z poderżniętym gardłem. Miał w kieszeni tabletkę gwałtu, sam był taką tabletką nafaszerowany, od razu policjantom narzuca się wątek zemsty zgwałconej kobiety...
Śledztwo toczy się powoli i żmudnie, detektywi muszą wciąż gadać z nieciekawymi postaciami z półświatka. A Elinborg, jako rasowa policjantka, łapie się półsłówek, niejasnych wrażeń świadków i drąży jak pies śledczy. Co ciekawe rozwiązuje zagadkę morderstwa przy pomocy zapachów: świadek pamięta jakiś zapach i ta wątła nić doprowadza Elinborg do wykrycia sprawcy.
Przy okazji śledztwa jesteśmy świadkami dramatu zwyczajnej, porządnej rodziny z klasy średniej: splot okoliczności sprawia, że zawala im się życie i nagle są oskarżeni o morderstwo. Inny ciekawy wątek, to obraz prowincjonalnej, zamkniętej społeczności, w której wszyscy się znają jak łyse konie, wszyscy wiedzą, że ktoś popełnił zbrodnię, ale nikt nic nie mówi (zwłaszcza obcym), milczenie trwa latami (przypomina mi się doskonały reportaż 'Nie oświadczam się' Łuki, na temat zmowy milczenia o zbrodni na polskiej wsi), to duszna i mroczna atmosfera, której wielu nie wytrzymuje.
Sama Elinborg, matka czwórki dzieci, ma problemy rodzinne, może nie tak skomplikowane jak u Erlendura, ale też nieproste. Oto dorastający syn spędza całe wieczory gapiąc się w ekran komputera i jednocześnie oglądając telewizję. Do tego prowadzi bloga, na którym szczegółowo omawia różne problemy rodzinne, a matka, przypadkiem czytając bloga, dowiaduje się o wielu sprawach, o których syn z nią w ogóle nie rozmawia. Takie mamy czasy, młodzież woli swoje sekrety upublicznić, zamiast omawiać je z najbliższymi. Samo życie...
Słuchałem audiobooka w znakomitej, jak zwykle, interpretacji Andrzeja Ferenca.