"Siedem spódnic Alicji" Joanny Jurgały-Jureczki zaintrygowało mnie głównie tytułem. Twórczości tej pisarki nie znałam wcześniej, chociaż czytałam o niej sporo na blogach i wiem, że w kręgu jej zainteresowań znalazły się Zofia Kossak oraz inne kobiety z rodu Kossaków. I książki o nich chciałabym przede wszystkim poznać. A teraz garść moich doznań związanych z pozycją, którą przeczytałam.
Chyba spodziewałam się czegoś innego, przede wszystkim, że w powieści będą miały znaczenie tytułowe spódnice. Legenda, jaką poznała bohaterka w czasie pobytu w Nazaré, o Portugalkach, które czekając na swych mężów niepowracających z morza zakładały w ciągu siedmiu dni kolejne spódnice, nim ubrały się we wdowią czerń – stanowi, wydawałoby się, wstęp do całej historii... tu jednak spotkał mnie zawód. Rozumiem, że te spódnice to pewna metafora, ale nie potrafiłam w żaden sposób jej skojarzyć z samą Alicją, która w książce trochę ginie wśród wszystkich postaci powołanych przez autorkę do życia – zarówno tych współczesnych, jak i pochodzących z przeszłości – w większości ciekawych, barwnych i wyrazistych.
Powieść ma jednakże niezaprzeczalny urok, który sprawił, że czytało mi się ją szybko i z zainteresowaniem. Początek mnie nie tylko zaintrygował, ale również zauroczył miasteczkiem Nazaré... Środek spodobał mi się, gdyż świetnie łączył teraźniejszość z przeszłością, ukazując naprzemiennie – w formie opowiadań współczesnych bohaterów – historię rodu zamieszkującego pałac w Stawiskach na Śląsku Cieszyńskim oraz czasem niezwykle zabawnie przebiegającą konfrontację ludzi prowincji, którzy żyją jeszcze tradycją i wartościami ponadczasowymi, z tymi z miasta, dla których one już niewiele znaczą. Koniec zaś – kiedy przeniosłam się wraz z Alicją i hrabią Przebłockim, którego poznałam w Nazaré, gdy się już definitywnie rozstawali, do Molunatu w Chorwacji – pozwolił mi nie tylko poznać uroki tamtych miejsc, ale i decyzję bohaterki...
"Siedem spódnic Alicji" ma wiele walorów, dla których czyta się je z dużą przyjemnością, ale, moim skromnym zdaniem, autorka trochę się rozdrobniła, chcąc zbyt wiele tematów zmieścić w powieści... co sprawiło, że historia Alicji utraciła na wyrazistości, a ona sama została jakby zdominowana przez Łucję Śliwkową, pałacową ochmistrzynię o dobrym sercu i bezkompromisowym charakterze, dla której to postaci warto książkę przeczytać.
Polecam szczególnie tym, którzy lubią historie miłosne, tajemnice związane z przeszłością starych zamczysk, urok prowincji itd...