"Miłość na sprzedaż" rzuciła mi się w oczy przypadkiem, bo książek jest tyle, że nie sposób być na bieżąco ze wszystkimi tytułami. Zapoznałam się z opisem, okładka wpadła mi w oko i nie mogłam od tak odpuścić, zważywszy na to, że mamy tu do czynienia z kolejnym romansem, a te najzwyczajniej w świecie uwielbiam bo potrafią świetnie urozmaicić wolny czas, kiedy ma się ochotę na coś lekkiego.
Sarah to studentka farmacji, która w dzieciństwie straciła oboje rodziców i była wychowywana przez babcię. Babcia ostatecznie była jedyną i najbliższą osobą z rodziny, z którą bohaterka była bardzo związana, ale jak wiadomo sędziwy wiek robi swoje, a kobieta zaczęła podupadać na zdrowiu. To zmusiło Sarah do znalezienia pracy, która pomogłaby jej w opłaceniu ośrodka, w którym przebywała jej babcia. Koszty były spore, a dziewczyna zalegała z płatnościami co wiązało się z ryzykiem konieczności zabrania babci do domu, na co nie mogła sobie pozwolić. I chociaż charakter, oraz nastawienie do życia nie współgrały z jej decyzją, postanowiła się chwycić ostatniej deski ratunku i udała się do jednego z klubów, w celu znalezienia pracy, a kończy w ekskluzywnej agencji towarzyskiej, która okazuje się być nie tylko źródłem dochodu, ale również powodem wielu zmian, jakie zajdą w życiu rudowłosej piękności, za sprawą jednego z klientów, który decyduje się ją zabrać na weekend do domu rodziców. Dziewczyna godząc się na tą propozycję, nie zdaje sobie sprawy z tego, że pozornie niewinny wyjazd, będzie tym, który skomplikuje wiele spraw i wciągnie ją w świat pełen miłosnych uniesień i erotycznych doznań, z którym do tej pory nie była obeznana tak jak jej rówieśniczki.
Książka to przyjemna lektura, choć wbrew pozorom nie jest ona wcale lekka. Losy bohaterki potrafią poruszyć, a kolejne strony doskonale opisują to, jak ważną osobą jest dla niej babcia i jak mocno jest z nią związana. Bardzo podobały mi się fragmenty, które przedstawiały spotkania obu tych kobiet. Raz było miło i zabawnie, innym razem smutno, ale dodało to całości uroku, który wpłynął na to, jak postrzegam ten tytuł. A muszę przyznać, że Sandra Robins zaliczyła naprawdę udany debiut i z pewnością sięgnę po kolejny tom, wierząc że będzie on utrzymany na takim samym poziomie.
Wracając jednak do tematu, wszyscy bohaterowie mają w sobie to coś. Nie ma chyba takiego, który byłby pozbawiony swojej wyjątkowości. Sarah to świetna dziewczyna, która może i ma swoje słabsze momenty, za które można by ją skrytykować, ale nikt nie jest bez wad, a te, które wyłapałam u bohaterki są świetnie zrównoważone z jej zaletami. Jej babcia, również jest świetną babeczką, uwielbiam takie staruszki, które nie tylko cenią rodzinne więzy, ale również potrafią wrzucić na luz i rzucić żarcikiem, który mogłoby się wydawać, że nie przystoi osobom w takim wieku. Warto również wspomnieć o szefowej Sarah. Myślałam, że będzie to typowa suka, która dziewczyny traktuje jak maszynki do zarabiania pieniędzy. Byłam więc pozytywnie zaskoczona, gdy okazało się, że potrafiła szefować, ale jednocześnie traktowała dziewczyny z należytym szacunkiem i na swój sposób była również ich koleżanką, z którą mogły porozmawiać. Mężczyźni? Nie mogę im niczego zarzucić. No może poza jednym, który najwyraźniej miał spory problem z określeniem swojej orientacji seksualnej. W pierwszej chwili mamy do czynienia z zadeklarowanym gejem, chwilę później okazuje się, że w głowie mu kobiety i to do tego stopnia, by siedział przy stole z miną zbitego szczeniaka, bo ta, której pragnie, widzi w nim tylko przyjaciela. I okej, rozumiem że mógł nie być świadomy, ale mówimy przecież o dojrzałym facecie, który odkrywanie siebie ma już dawno za sobą, a nie z nastolatkiem, który dopiero orientuje się w tym, która płeć go pociąga. Ten motyw w moim odczuciu jest nieco naciągnięty i traktuję go jako jedyny minus całej historii.
Jeżeli chodzi o resztę moich odczuć, to muszę przyznać, że "Miłość na sprzedaż" zdołała mnie wzruszyć i mocno chwycić za serce. Co najmniej trzy razy łezka zakręciła się w oku, jednocześnie sprawiając, że z jeszcze większym zaciekawieniem brnęłam przez kolejne strony. Nie jest to więc typowy romans, gdzie całość jest ukierunkowana tylko na sceny erotyczne i wątki miłosne. A skoro o scenach erotycznych mowa, niedawno rozmawiałyśmy z Pauliną o tych scenach w książkach, zastanawiając się nad tym czy są jakieś książki, w których wszystko jest przedstawione w subtelny sposób, bez określeń rodem z podmiejskiego, obskurnego burdelu, które przewijają się w co trzecim zdaniu? Sandra Robins przedstawiła sceny erotyczne w sposób subtelny, nie rażący nikogo, a jednocześnie miały one w sobie ten pazur i emocje, które odzwierciedlały odczucia bohaterów. Tak więc jeśli ktoś lubi literaturę kobiecą, ale na przykład nie gustuje w ostrzejszym języku, którym często są przepełnione romanse i erotyki, to w tym przypadku nie powinien czuć się rozczarowany i zniesmaczony, bo wszystko brzmi... Po prostu dobrze.
Reasumując, polecam całym sercem książkę Sandry Robins i zachęcam do tego, by śledzić jej poczynania związane z kolejnym tomem serii. Jest to debiutancka autorka, która zasługuje na zainteresowanie ze strony czytelnika, bo widać, że ma głowę pełną pomysłów i potrafi sobie rozplanować to, co chce stworzyć dla wszystkich książkomaniaków tak by miało sens i wzbudziło ogrom różnorakich emocji.