Przepis na gorącą czekoladę na zakochanie,
korzenne ciasto marchewkowe do maczania w przygotowanej wcześniej gorącej czekoladzie,
racuchy, które robiłam nie raz, ale nigdy tak, jak to robiła pani Leokadia,
świeży twarożek z chrupiącą rzodkiewką jedzony w sielskim klimacie,
a ponadto... mikstury z nutą Wietnamu, na dolegliwości takie jak: kac, bolące żebra, złamane serce czy mniej typowe: smog, relaks i zewnętrzny blask.
Brzmi jak książka kucharska? Skądże! Nie od dzisiaj jednak wiadomo, że tam gdzie jedzenie, tam szczęście! W końcu głodny człowiek, bo nie tylko facet, to zdenerwowany człowiek, a sposób na dostanie się do serca przez żołądek jest powszechnie znany i bardzo skuteczny. Wspomniane przeze mnie wcześniej smakołyki są zgrabnie ulokowane w książce "Chwała meksykańskim zakonnicom", pozycji z gatunku iteratury obyczajowej. A jaka ma być idealna "obyczajówka"? Przede wszystkim lekka i przyjemna w odbiorze.
Nasza przygoda z książką rozpoczyna się spektakularną ucieczką sprzed ołtarza. Dwudziestosiedmioletnia Emilia Starska, bo o niej mowa, w dniu swojego ślubu czyta list od zmarłej mamy, po którym stwierdza, że nie może wyjść za Dawida. To wydarzenie kończy pewien etap jej życia bowiem jej niedoszły teściowy, a w zasadzie teściowie, to właściciele firmy, w której pracuje. Poukładana, kochająca planowanie, notująca wszystko w kalendarzu dziewczyna rozpoczyna życie od zera. Rad szuka u przyjaciółki, pochodzącej z Wietnamu Lien, natomiast odpoczynku, i jak się później okaże pomysłu na życie, w domu rodzinnym, w towarzystwie cichego, ale kochającego ją taty. Basia Kwinta, autorka powieści, zabiera nas na krakowskie ulice, w niedoszłą podróż do Paryża, a nawet... do egzotycznego Wietnamu!
"A może zjawy to nie był wymysł Dickensa. Może w odpowiednim momencie każdy spotyka swoje duchy przeszłości i przyszłości, tylko nie każdy je zauważa. Niektórym wystarczy subtelny sygnał z niebios, a inni muszą dostać łomot, żeby zastanowić się nad życiem."
Kiedy dostałam propozycję zrecenzowania tej pozycji, a pani z działu promocji wydawnictwa Prószyński napisała mi, że to zabawna i pouczająca obyczajówka, nie byłam do końca przekonana. Pomyślałam przez chwilę, że przecież nie mogłaby napisać o książce niczego złego, bo odbiłoby się to brakiem zainteresowania książką, ale walczyłam ze sobą. Z jednej strony pamiętałam, że nie przepadam za literaturą obyczajową, zawsze mam obawy, że autor będzie chciał tam siłą przemycić jakiś tani romans, że wszystko będzie przerysowane, a w najgorszym wypadku nudne. Z drugiej, uwielbiam Jodi Picoult i jej pióro, autorka zawsze porusza ważne tematy społeczne, a dodatkowo potrafi bardzo umiejętnie mieszać gatunki.
W myśl rosyjskiego przysłowia "kto nie ryzykuje, nie pije szampana" postanowiłam zaryzykować. Nie mogę też już dłużej ukrywać, że ten tytuł... Chwała meksykańskim zakonnicom, serio? Przecież to jest mistrzostwo świata! Zupełnie nie zdradza jak potoczą się losy bohaterów, a uwierzcie mi, jeszcze większe zaskoczenie czeka Was, kiedy już odkryjecie co zrobiły zakonnice z Meksyku i dlaczego należy im się za to dożywotnia chwała.
Żarty, żartami, ale w życiu nie zgadłabym, że to debiut autorki. Warsztat Basi Kwinty, to jak prowadzi historię, jak normalne, tak normalne, a nie karukatyralne, są dialogi, a przede wszystkim jej poczucie humoru, te porównania, żarty. Śmiałam się w głos! Odkryłam też co jest dla mnie ważne w książce obyczajowej. Czytam słowa autorki, tekst, który przyjmijmy, że jest fikcją i wierzyłam w to wszystko. Wzruszyłam się na liście od zmarłej mamy bohaterki. Wierzyłam, że napisała to kilkanaście lat temu kobieta, która chciała dać ostatnie rady swojej córce, zostawić jej coś, do czego będzie mogła wrócić. A wiecie co jest najlepsze?! List składa się z kilku życiowych pigułek i ja te wszystkie pigułki zażywam! Niektóre już łyknęłam dawno, zanim przeczytałam książke, a niektóre połknęłam w trakcie jej czytania.
"Chwała meksykańskim zakonniczom" to rzeczywiście zabawna i pouczająca lektura. I chociaż losy bohaterki można porównać do przejażdżki do rollercoastera to sama książka jest poprowadzona gładko. Z zachowanych idealnie proporcji powstało wspaniałe, nie tak małe, bo ponad czterystastronicowe dzieło. Basia Kwinta poczęstowała nas książką, która w moim przypadku, nie jest tylko luźną, relaksującą historyjką, którą przeczytałam chętnie pomiędzy ciężkimi pozycjami z gatunku reportażu. Nie jest to również jedna z wielu obyczajówek, o której szybko zapomnimy. Dzieło Basi to ogromna dawka motywacji, to bodziec, który nie jedną osobę zachęci do zmian, doda odwagi. To także radosny czasoumilacz, który ogrzeje serce i rozbawi umysł. Finalnie, to dowód na to, że zmiany są dobre, że pozytywne nastawienie potrafi działać cuda, i że bliscy, których mamy wokół potrafią ratować jak nie jedno koło ratunkowe!
P.S. Dlaczego Emilia je tylko tosty z serem, a wydaje się być zdrową i seksowną kobietą?! To nie fair!