„Kiedy jestem z tobą, to odnoszę wrażenie, jakbyśmy byli zbudowani z atomów tej samej gwiazdy”
W sztokholmskiej dzielnicy zostaje porwany pięciolatek. Polica od razu mobilizuje się do działania. Mina Dabiri i jej zespół rekrutują nowego członka, który od razu zauważa podobieństwo do sprawy sprzed roku. Tamta sprawa niestety zakończyła się tragicznie. Mina zaczyna walczyć z czasem, aby jak najszybciej odnaleźć pięciolatka i zapobiec tragedii. Wkrótce zrozumie, że znowu będzie potrzebowała pomocy Vincenta Waldera — mentalisty, który pomógł jej rozwiązać sprawę dwa lata temu.
Mina i Vincent to jeden z moich ulubionych duetów kryminalnych. Świetnie do siebie pasują, ich relacja jest niesamowita. Fenomenalnie się dopełniają i współpracują. Z wypiekami na twarzy czytałam o ich kolejnych przygodach.
„Kult” to niesamowicie rozbudowana książka z wieloma wątkami. Akcja rozgrywa się na 689 stronach. Jest to niezły grubasek. Tak jak w przypadku „Mentalisty” miałam obawy przed taką ilością stron. Często takie pozycje są przegadane i w połowie mam ochotę rzucić taką książką o ścianę.
Na szczęście w przypadku „Kultu” te obawy okazały się nieuzasadnione. Camilla Lackberg i Henrik Fexeus od samego początku wciągają nas w wir wydarzeń i nie odpuszczają do samego końca. Na tych 600 stronach aż roi się od akcji i kolejnych plot twistów. Autorzy ani na moment właściwie nie dają nam odetchnąć.
Wszystkie wątki idealnie się dopełniają. Każdy z nich jest pociągnięty odpowiednio długo i zakończony. No dobra, nie każdy, ale akurat rozumiem, dlaczego jeden z nich nie został zakończony i ma to uzasadnienie zarówno w „Mentaliście”, jak i w „Kulcie”. I nie czujemy rozczarowania brakiem zamknięcia tego wątku.
Stosunkowo szybko rozgryzłam, kto stoi za porwaniem. Chociaż nie do końca znałam motywy tej osoby. Natomiast, co najważniejsze, mimo odkrycia tego, kto porywał, w żaden sposób nie zniechęciło mnie to do dalszego czytania. Wręcz przeciwnie, chciałam przeczytać tę książkę jak najszybciej, aby poznać odpowiedź na pytanie „dlaczego?”.
Przez kolejne strony tej powieści dosłownie się płynie. Nie czuć uciekających stron. Zanim się obejrzałam, miałam przeczytaną połowę książki. A za chwilę już właściwie byłam na końcu. Akcja tak bardzo mnie wciągnęła, że czytałam do późnej nocy i z książki papierowej przerzucałam się na czytnik, żeby nie przeszkadzać Niemężowi w spaniu.
Gdy tylko próbowałam odłożyć książkę, autorzy zrzucali kolejne wydarzenie i nie mogłam się oderwać. Dopóki jej nie skończyłam, ciągle o myślałam o fabule. Analizowałam kolejne kroki i posunięcia zarówno policji, jak i sprawcy. Zastanawiałam się kto i jaką rolę odegra i dlaczego pojawił się akurat w tym momencie.
Jedynym minusem, który bardzo rzuca się w oczy w tej książce, są bardzo rozbudowane przemyślenia Vincenta na temat schematów. Momentami miałam minę w stylu „WTF, o czym ty koleś mówisz”. Czasami łapałam się na tym, ze właściwie to nie rozumiem i musiałam jeszcze raz przeczytać dany fragment. Lekko psuło to płynność czytania, ale da się to przeżyć.
Natomiast dużym plusem tej książki są bohaterowie, których autorzy zbudowali niesamowicie. Ich wykreowanie nie wzbudziło moich zastrzeżeń. Dodatkowo członkowie zespołu zostali rozwinięci w porównaniu do „Mentalisty”. Bardzo mi się to podobało, bo sprawiło, że bohaterowie są żywi i realni.
Szczerze polecam tę książkę, bo to kawał dobrego thrillera, który wciąga od samego początku. Nie ma co się obwiać objętością tej książki, bo nie jest ona wyczuwalna podczas czytania.
[Współpraca recenzencka z Wydawnictwem Czarna Owca]