Nie wiem, kiedy ludzie całkiem wszystko spieprzyli, ale myślę, że miarka się przebrała, kiedy ukrzyżowali Chrystusa. Ten drugi raz.
Świat po apokalipsie czyli po Krachu, jaki wydarzył się w bliżej nieokreślonej przeszłości (Žamboch miesza się w zeznaniach - raz jest mowa o 80 latach, innym razem o 150, a jeszcze gdzie indziej o całych stuleciach), poznajemy naskórkowo i mimochodem - w miarę opowiadania. Powoduje to wrażenie, iż autor przeszłość i jej konsekwencje wymyśla a vista - na bieżąco i zupełnie arbitralnie. Niczym jakiś bóg-demiurg. Albo początkujący autor-konfabulator. Przeszkadzało mi to podczas całej lektury. Może autor wychodzi z założenia, że skoro sfera bosko-demoniczna "wlała nam się do środka", a dla bogów nie ma przecież rzeczy niemożliwych, to pisarz-demiurg też może sobie pozwolić? Nie wiem. Ale, jak od lat z upodobaniem czytałem Žambocha, tak tu jego narracja wydała mi się niewiarygodna (w języku młodzieżowym mówiłoby się pewnie o "akcji z dupy") i nieprzemyślana, a opisy walk - zawsze atut jego prozy - nużące. "Nadejszła" rzeczywistość, w której "bogowie nie potrafią być nieprzewidywalni - nawet im na tym nie zależy". Dlatego muszą im pomagać ludzie i ludzko-demoniczni pozszywańcy, jak główny bohater tej powieści. Jej autor również nie pozostaje w tyle - nasz ulubiony ciąg dalszy bierze się z sufitu bądź bywa wyssany wprost z obsadki autorskiego długopisu.
Jechałem przed siebie, by dowiedzieć się, kim jestem i dlaczego chodzę po tym przez bogów i ludzi uciskanym świecie.
Bohater nic nie wie o sobie i swojej przeszłości, czuje tylko, że ma w sobie dwie dusze (
Nikt nie lubi mieć obcego podnajemcy we własnej głowie. s. 125) o sprzecznych dążeniach: człowieka o moralności
Lemoniadowego Joe oraz demona zniszczenia, gustującego w seksie BDSM klasy gore. Bohater pojawia się "z niczego nic", jak powiadają w Czechach tzn. nie wiedząc jak i skąd i udaje się z terenów dawnej Rumunii przez Bratysławę i Malacky starym szlakiem bursztynowym (który wydaje się wciąż funkcjonować, bo z Grodziska [Mazowieckiego?] importuje się...broń. Ale gdzie ci Polacy znaleźli rudę żelaza na z lodowcu??) na północ do Jabłonkowa. Towarzyszą mu koń Micuma (biorobot informatyczny firmy mitsubishi) i jedyni przyjaciele: śrutówka Margaret, karabin Greyson, a z czasem także wielkokalibrowy Zabójca Demonów. Akcja pierwszego tomu podzielona jest na 3 rozdziały, które mogłyby być samodzielnymi opowiadaniami: 1). po akcji w miasteczku Drewniana Szczelina, w której - wzorem naszego rodzimego wiedźmina - najmuje się do walki ze zmutowanymi skorpionami, bohater trafia na 2). ziemie upiora Xariusa W. Lordowicza (ten niestety, jak Kopernik, był kobietą). Dowiaduje się tam, iż jest tajemniczym R.C. i odegrał kluczową rolę w decydującej bitwie światów pod Sewastopolem, jakiej stawką było, czy Ziemię posiądą zdegenerowani bogowie i demony ze strefy zewnętrznej naszego świata, czy też pozostanie on w rękach ludzi. Trudno oprzeć się wrażeniu, iż autora w dziwny sposób inspirowała historia II Wojny Światowej, choć ówczesna bitwa o Sewastopol ani nie miała ogólnoświatowego znaczenia, ani nie pociągnęła za sobą takiej liczby ofiar jak w
Mrocznym Zbawicielu (15 mln...czyżby i tym razem chodziło o dostęp do benzyny?). 3). Po wyrwaniu się z krwawych lędźwi upiornej kochanki R.C. rozbija filię szwajcarskiej spółki pasożytującej na mieszkańcach Mostów pod Jabłonkowem i, najęty przez księdza Stazynskiego, zasadza się w okolicy pozostałości po wsi
Dolní Lomna na super-demona, który ma zagrażać miastu Jabłonków. Ostatecznie jednak demonowi pozwala się urodzić (demony i bogowie zza rozprutej kotary rzeczywistości pchają się na ten świat jak, nie przymierzając, migranci z Afryki do Europy), ale przecież uwolni Jabłonków od religii w postaci starożytnego, krwawego (?!) kultu rolniczego zapomnianego boga z kultury
Otomani-Füzesabony. Zresztą multi-kulti wśród bogów panuje już wówczas na pełnej kurtyzanie: Hekate obok synkretycznego
Oguna, czy wampiry obok elektronicznych bóstw AI nikogo nie dziwią. Dziwi się co najwyżej R.C. - że jeszcze gdzieś przetrwały, bo wiara w cokolwiek to jego zdaniem zabobon. No, chyba, że jest to niezła armata. Ale ludzie z tła u Žambocha wciąż naiwnie w coś wierzą, są też gotowi zastępować przy lada okazji stare bałwany nowym bałwanem. Niechby nim był i jakiś morderczy pozszywaniec czyli on we własnej osobie - Mroczny Zbawiciel. Ciekawe, że każda kolejna akcja, każde nowe miejsce w oczywisty sposób musi bohaterowi stworzyć okazję na kolejny pieprzny one-night-stand i/lub uratowanie kolejnej niewinnej ofiary: dziewicy przed potworem lub gwałtem, albo przynajmniej dziecka przed złożeniem na ołtarzu jakiejś religii. Co dowodzi, że literaccy demiurgowie wcale nie są mniej przewidywalni, niż krytykowani przez nich bogowie. Bohater nota bene wyznaje tylko jedno bóstwo: pistolet. I zachowuje jedno przykazanie:
Zabij! Tego, kto chce zabić ciebie. Ale nie łudźmy się: do zabicia kogokolwiek ta zbożna intencja nie jest mu koniecznie potrzebna. Pierwsze słowo się liczy.
Dziwne, nigdy nie przyszło mi do głowy zastanowić się, kim jestem i dokąd zmierzam.
Pod tymi słowami bohatera mógłby się podpisać chyba i sam Žamboch, ale brnie dalej. Fakt, że bohater w okolicach dolnego Dunaju przebija się przez dżunglę, ale już koło Jabłonkowa temperatura spada poniżej zera, a nasz ulubieniec natyka się na pralas o charakterze tajgi, każe mi myśleć, że autor ani chybi cierpi na syndrom mieszkańca małego kraju, gdy już samo wyjście za granicę zmienia mu strefy klimatyczne. Ale ani klimat, ani apokalipsa nie zmienia nic w fakcie, że w jabłonkowskim rejonie, dziś wciąż zamieszkałym w większości przez ludność polskojęzyczną, nadal w niezrozumiały sposób utrzymuje się chrześcijaństwo...
Albo mieszkali tu ekstremalni konserwatyści, albo wariaci, ponieważ po tym, jak J.Ch. postradał zmysły albo pojął, kim właściwie są ludzie, jego imienia wzywali już tylko szaleńcy.
Bo po drugim zmartwychwstaniu Chrystus się jakoby zaczął mścić... Jakby jako bóg nie wiedział tego, co wie nawet autor: Zemsta to broń obosieczna...(s.262) Ale kto boga zrozumie? A czyż nie wolno nie rozumieć czegoś komuś, kto nie jest mądrzejszy od własnego konia, jak bohater? Zwłaszcza jeśli koń się przedstawia jako spiritus ex machina? Mimo to jedną złotą myśl z tej powieści zadedykowałbym polskim politykom:
Żaden koń nie będzie mnie pouczał.
Kobiety u Žambocha są potraktowane równie schematycznie co bogowie czy sam bohater. Pełna polaryzacja: są albo niewinne, delikatne i ujmujące, albo to władcze, silne dziwki. I tu miła niespodzianka dla R.C.: podwójna osobowość pozwala mu gustować w obu kategoriach.
Wie pan, nawet kobieta z moją pozycją nie może jedynie rozkazywać, musi też żądać.
Jedno trzeba autorowi oddać, że wobec dzieci ma respekt. Niezależnie bowiem, czy ktoś urodzi się z kobiety jako człowiek, bóg czy demon:
Rodząc się, zyskał prawo, żeby tutaj żyć. Ziemska sfera należy do niego tak samo jak do nas. (s. 243) Czyżby apologia
Ius soli?
Podsumowując: pomysł na własną wersję
ragnaröku nie jest sam w sobie zły, nie mam też pretensji o przemieszanie rzeczywistości. Ani nawet o sceptycyzm fizyka (autor jest nim z wykształcenia i z zawodu) wobec religii i wierzeń (zabawne, że wyraźnie sympatyzuje z magią ludową, co u scjentystów jest, zdaje się, dość charakterystyczne). Mam mu jednak za złe wykonanie: nieprzekonującą narrację, niedopracowanie historyczne (np. krwawy bóg rolniczy - to może u Azteków, ale w Europie? gdzie te stosy kości ofiarnych?), rzeczowe (koń wsiada jako drugi pasażer do szoferki ciężarówki...to był jakiś koń składany, jak rowerek wigry 3?) i środowiskowe (dżungla nad Dunajem, tajga w Jabłonkowie a na Beskidach lądolód, ale handel z plemionami z terenów Polski idzie pełną parą...). Mam wrażenie, że nie przeczytał tego, co napisał... Zastanawiałem się, czy to nie kwestia tłumacza (przynajmniej trzech przekłada go na język polski) i faktycznie w kilku drobiazgach chyba się nie popisał, ale właśnie on przełożył powieści Žambocha, które przyjąłem entuzjastycznie, więc to nie to. A tu ani akcja, ani język, ani humor, ani narracja mnie nie tylko nie znokautowały, ale nawet nie rozerwały. A ponieważ miała to być rozrywka, więc...marnie.
Notatki>>
schiavona, akoin - kryptowaluta jako demon?, Haudiny&Co. (?),
bomba fuzyjna, psychodynamiczne entity (?!), demony 6. stopnia: Grog (czyżby postać z komiksu
B.C. (?!): "pure
Id, a caveman's caveman; a primitive, semi-evolved wild man with enough strength to knock the sun out of the sky using a golfball.", a może z
Marvela? Autorski żart?), Wakosixh, Godzilon, noże Fiskar (mnie nie przekonują - ale to może dodatkowe pieniądze dla autora za lokalizację produktu?).
Korekta i tłumaczenie >>
Staw pęknął, karczmarz krzyknął i nieprzytomny padł na ziemię. (s. 75) Dlaczego więc karczmarz nie "krzykł i padnął"??
Od czasów Sewastopolu minęło osiemdziesiąt lat. (s.) Powinno być: Sewastopola. Czechizm?
Demony, tak jak większość mieszkańców sfer pod powierzchnią, przychodzą na świat jako psychodynamiczne entity i muszą się przyodziać w cielesność, co kosztuje je sporo wysiłku. (s. 210) Jeśli nie informatyczne
encje, to po polsku raczej jako
byty samoistne czy też
byty same w sobie. Czarodziejka karmiła mnie właśnie czymś, co miało smak
wywaru wołowego. (s. 257) Po polsku czeski vývar to po prostu rosół...
Tradycyjną świątynną łódź przebudowano na okrągły amfiteatr, ławki zastąpiono glinianymi siedziskami, na których cisnęli się ludzie. (s. 301) Czeska
loď to po polsku
nawa...