W końcu udało mi się zdobyć i przeczytać książkę, która stała się takim bestsellerem i która zdobyła tak wiele pozytywnych opinii. Książkę, która wzbudziła w czytelnikach wiele emocji. Zastanawiałam się, co w niej takiego jest - teraz już wiem. Na pewno kojarzycie "Kwiaty na poddaszu", które w blogosferze zdobyły już niemałą popularność. Książkę, która kusiła mnie od samego początku, od dnia premiery wznowienia - teraz stoi na mojej półce, w końcu.
Większość osób doskonale wie, o czym jest ta powieść, jednak dla tych, którzy nie czytali i nie słyszeli: mamy naprawdę szczęśliwą rodzinę. Jest mama i tata oraz czwórka szczęśliwych dzieci: Chris, Cathy oraz bliźnięta Carrie i Cory. Rodzinę tę jednak dosięga tragedia. Pewnego dnia kochający tata nie wraca z pracy. Dzieci i matka wkrótce dowiadują się, że zginął w wypadku samochodowym, wracając do domu. Wszyscy są zrozpaczeni, ale mało tego – cała piątka zostaje bez środków do życia. Bez pieniędzy. Corrine wraz z dziećmi jest więc zmuszona wrócić do swojego domu rodzinnego, do okrutnie bogatych rodziców, którzy wydziedziczyli ją jakiś czas temu, gdy dowiedzieli się, że wyszła za mąż. Przyjmują ją jednak z powrotem po warunkiem całkowitego podporządkowania się panującym tam zasadom. Jest tam również miejsce dla jej dzieci, jednak… jest to jeden, zamknięty pokój w odległym skrzydle willi, pokój, z którego nie wolno im wychodzić, dziadek bowiem, a ojciec Corrine, nie wie o ich istnieniu. Jednak jest on śmiertelnie chory i jego śmierć to kwestia czasu. Dzieci zostaną natychmiast wypuszczone, gdy dziadek się o nich dowie albo gdy po prostu umrze. Przynajmniej takie są obietnice mamy i okrutnej babki…
Dość trudno pisać o tej książce, każde bowiem choć minimalne zdradzenie fabuły moim zdaniem można by uznać za spoiler. A cóż to za przyjemność czytania potem książki. Ja jednak wiedziałam, że ta książka kiedyś znajdzie się na mojej półce, nie zagłębiałam się więc specjalnie w recenzje na blogach, nie chcąc psuć sobie przyjemności czytania i odkrywania tajemnic rodziny Dollangangerów osobiście. A tajemnic tych jest niemało. Przez cały czas podczas czytania wisi w powietrzu jakaś tajemnica, trudno określić dokładniej, co to jest, ale ta aura pojawia się przez cały czas. Sekrety i tajemnice są wszędzie, nie brakuje ich nawet w małżeństwie Corrine… Najwięcej jednak ukrywa się przez Cathy, Chrisem, Carrie i Cory’m. Czwórka dzieci, zamknięta w pokoju, z nadzieją na rychłe wypuszczenie, z czasem tę nadzieję traci coraz bardziej. Żyją w tajemnicy przez dziadkiem i służbą, bez słońca i świeżego powietrza, z tęsknotą za światem zewnętrznym.
Jak może rozwinąć się psychika dzieci, które przez długi okres czasu zamknięte są w jednym pomieszczeniu, przebywają ze sobą non stop, nie mając kontaktu z innymi? Matka na początku zagląda do nich często, jednak z czasem coraz rzadziej. Jednym stałym elementem są codzienne odwiedziny babki z koszykiem z jedzeniem. I jak się okazuje, również nie zawsze. Corrine próbuje zrekompensować to swoim dzieciom licznymi prezentami, aby zagłuszyć poczucie winy… Jednak jej odwiedziny są coraz rzadsze… Jak mogą rozwijać się dzieci, które nie mają żadnym autorytetów, które muszą je sobie stwarzać sami, w swoim świecie ogrodu na poddaszu? Dzieci, w świecie których brak miłości i bliskości, które rozdzielają role matki, ojca i dzieci pomiędzy własną czwórkę, aby stworzyć sobie namiastkę domu, którego nie mają. Między którymi w końcu, by zapełnić tę pustkę, rodzą się dziwne uczucia, nie do końca zdrowe, nieświadome powielanie grzechów rodziców.
„Kwiaty na poddaszu” to niesamowita książka, która na te pytania odpowiada. Która porusza nierzadko tematy tabu, o których się nie mówi. Która ukazuje nam problem fanatyzmu religijnego babki, doszukującej się grzechów wokół siebie, nie dostrzegając tych, które dotyczą jej własnej osoby. Problem kazirodczej miłości, zamknięcia i odosobnienia od świata zewnętrznego… Powieść, która momentami jest przerażająca i wstrząsająca.
Książkę czytało mi się niezwykle szybko. Być może dlatego, że czasami nie mogłam się od niej oderwać, przekładałam strony z nadzieją na to, że jednak coś się zmieni i wszystko skończy się dobrze. Jak się skończyła, sami musicie przeczytać. Tego nie zdradzę. „Kwiaty na poddaszu” czyta się jednak dobrze, łatwo, być może za sprawą narracji pierwszoosobowej, którą osobiście wolę od narratora, opowiadającego w trzeciej osobie. Tutaj o wszystkim opowiada Cathy, dorosła już kobieta. Kobieta, która tak jak ja, nie potrafiła zrozumieć swojej matki, mimo że próbowała nie raz.
Powieści Virginii Andrews nie zapomina się tak łatwo. To jedna z tych książek, które zostaną w mojej pamięci na długo, podobnie jak książka Emmy Donoghue „Pokój”. Pewnie nie tylko ja zauważyłam podobieństwo w obu tych powieściach – łączy je bowiem wątek uwięzienia w pokoju, z którego nie można wyjść, który niejako staje się domem. Polecam tę książkę każdemu i myślę, że nie na mnie pierwszej i nie ostatniej zrobiła takie wrażenie.
[
http://mojeczytadla.blogspot.com/2012/12/kwiaty-na-poddaszu.html]