Nowy rok zazwyczaj równa się kolejnym świetnym zapowiedziom na nadchodzące miesiące. Lubię ten czas, ponieważ zawsze wśród tego całego wysypu odnaleźć można prawdziwe perełki. Kiedy Wydawnictwo Kobiece zaproponowało mi styczniową nowość do recenzji, po zapoznaniu się z jej opisem – nawet się nie zawahałam. Coś mówiło mi, że będzie to historia, która długo ze mną zostanie. Jak myślicie, czy Lina to rzeczywiście tak dobra powieść?
Ona została wychowana w domu dziecka, a teraz wie, że nie ma niczego do stracenia. Wciąż pamięta straszne rzeczy, które musiała przeżyć w przechowalni, ale wie również, że to ją ukształtowało. Wynajmuje mieszkanie w niebezpiecznej dzielnicy Wrocławia, w pracy nie ma się do kogo odezwać, bo nikt nie chce z nią rozmawiać, jest więc samotna i ledwo wiąże koniec z końcem. Jedyną odskocznią od smutnego życia jest ścianka wspinaczkowa oraz wyjazdy w góry. Dziewczyna postanawia dołączyć do klubu wspinaczkowego, co okazuje się ogromną próbą charakteru. On z kolei wciąż nie może zapomnieć o tragedii, jaka spotkała jego rodzinę. Od zawsze chciał zostać himalaistą, jak jego ojciec, ale gdy góry mu go odebrały - załamał się i stoczył na samo dno. Miłość do wspinaczki była jednak silniejsza... Oboje chcą zapomnieć o dręczącej ich przeszłości, ale czy wspinaczka przyniesie im ukojenie?
Zacznę od głównych bohaterów, ponieważ oni stanowią mocny fundament dla całej historii. Nina to młoda dziewczyna, która przeszła w życiu piekło, czym wzbudziła we mnie ogromne wzruszenie i poczucie bezsilności. Za każdym razem, kiedy pojawiały się fragmenty, w których dziewczyna przypomina sobie życie w domu dziecka, łamało mi to serce. Być może podchodzę do tego zbyt emocjonalnie, bo w końcu to “tylko książka”, ale na myśl, że takie sytuacje dzieją się naprawdę... Sami rozumiecie.
Jeśli chodzi o drugiego głównego bohatera, czyli Mikołaja, to w nim autorka umieściła całe morze bólu i poczucie niesprawiedliwości. Czytając tę książkę, czułam te właśnie jego emocje, a to potęgowało tylko mój sposób odbioru tej historii. Ta postać jest niezwykle silna, bo od dna, w jakim znalazł się Mikołaj nie tak łatwo się odbić. Jego sytuacja również nie była zbyt wesoła, więc w stosunku do niego czułam mnóstwo współczucia, a momenty zwątpienia wzbudzały we mnie smutek. To się nazywa stworzyć życiowych bohaterów.
Sara Antczak nie szczędzi w tej książce smutku, złości i rozpamiętywania przeszłości. Historia tych dwojga poruszyła mnie i sprawiła, że lektura tej powieści zajęła mi tylko kilka godzin – tak bardzo mnie wciągnęła i zajęła moje myśli. Każdy moment słabości ze strony bohaterów zdawał się oddawać moje własne myśli, które miewam czasami, więc moje uczucia w stosunku do tej pozycji coraz bardziej rosły. Autorka stworzyła silnych i charakternych bohaterów, nie robiąc z nich przy tym chodzących ideałów. To samo z resztą tyczy się postaci drugoplanowych (a swoją drogą mam nadzieję, że może Sara Antczak napisze kolejne książki, ale już dotyczące właśnie tamtych bohaterów?). Oczywiście wątek dotyczący wspinaczki górskiej także postawił tę pozycję wyżej w moich oczach i choć nigdy nie miałam z tym sportem do czynienia - bardzo mnie on zaciekawił.
Świetny styl pisania, umiejętne prowadzenie akcji i ogromna zdolność do zaciekawienia czytelnika – to właśnie cechuje autorkę, której Lina okazała się dla mnie jedną z lepszych powieści obyczajowych, jakie czytałam kiedykolwiek. Jestem zauroczona tą historią i tym, jak prawdziwie życiowa ona jest. Jeżeli jeszcze nie znacie twórczości autorki, to proszę, nadróbcie to. Lina to zdecydowanie pozycja godna bliższego poznania i mam nadzieję, że po nią sięgniecie.