Miłość. Każdy z nas doświadczył tego uczucia. Niebywałe jest to, jak wielki rozmach ono ma. Ile rodzajów istnieje. Jak trudna, skomplikowana i nieszablonowa potrafi być miłość? Od wieków pisarze sięgają po ten temat i jeszcze przez następne tysiąclecia będą. Jest to zagadnienie tak uniwersalne, a jednocześnie tak niezgłębione, że staje się zagwozdką nie tylko pisarzy, ale ludzi. Mnie, Ciebie, jego i ich.
Tym razem na miłość spojrzymy okiem Janusza Leona Wiśniewskiego.
„Prawdziwa miłość, proszę pana, ma prostą i przy tym najbardziej nieprawdziwą definicję. Pragnienie, aby drugi człowiek był szczęśliwy, dlatego że jest dla ciebie najważniejszy.”
Janusz L. Wiśniewski w pozornie niedługim zbiorze potwierdza tę śmiałą, ale jakże prawdziwą tezę. Ukazuje nam tak wiele oblicz miłości, ubranych w niedługie formy prozatorskie. Krótko, zwięźle i na temat - wręcz ciśnie się na usta. Co to, to nie. Jest krótko, ale to dopiero początek. Reszta rozgrywa się w głowie czytelnika.
„Zakochanie służy temu, aby całą uwagę i wszystkie wysiłki skupić na tej jednej i jedynej osobie. To w wyniku zakochania ta osoba zostaje wyidealizowana, umieszczona na piedestale, podniesiona do rangi bóstwa.”
Mam takie (osobiste) przekonanie, że J.L. Wiśniewski jest trochę tak jak Haruki Murakami. Charakterystyczny, stabilny, niewątpliwy. Tak pewny, że nawet za dwie dekady człowiek rozpozna: „Tak, to jest Wiśniewski.”.
I tak, jak z Murakamim – mam wrażenie, że Wiśniewskiego się albo kocha, albo nienawidzi. Ciężko znaleźć harmonię pomiędzy. Oczywistym, że należę do tego pierwszego grona.
„Miłość to wynik naszej reakcji na przeróżne bodźce, dostarczane przez osobę, którą kochamy. Przychodzi czas, że przestajemy je odbierać.”
Autor swoim mistrzowskim piórem podejmuję się wszelkiego tematu, jakie może być powiązane z miłością. Mamy cztery części, a w każdej rzuca nam inny obraz na to zagadnienie. Inną tragedię ludzką, inną zagadkę, czy inną już ciekawostkę. Pozornie proste, krótkie, ale z niewątpliwą mocą przekazu. Niekiedy intymne, przykre, brutalne w swojej prostocie i prawdzie. Przecież gdzieś z tyłu głowy człowiek ma świadomość, że takie rzeczy się dzieją, ale wygodniej jest myśleć o miłości, jako o czymś sielankowym, bajkowym, nieskazitelnie niewinnym i czystym. Perfekcyjnym.
„Koniec miłości jest bezlitosny, okrutny, niekiedy barbarzyński. Przynajmniej jedna ze stron musi odważyć się i powiedzieć: nie wystarczasz mi, nie chcę z tobą żyć, nie kocham cię. A druga strona nie może przed tą prawdą nijak uciec. Koniec miłości jest także końcem nadziei i końcem wszystkiego, co dotychczas było w czyimś życiu najpiękniejsze.”
Nazwijmy to miłość okazało się cudowną przygodą, której nie da się przeżyć od razu. Trzeba się rozkoszować, zrozumieć, przecierpieć. Trzeba się wzruszyć, by za dwie karty powieści ponieść czoło, myśląc „wygrałem”. Nazwijmy to miłość polecam każdemu, bo wszyscy znajdziemy w tym zbiorze wspólny mianownik. Wszak wszyscy doznaliśmy kiedyś miłości, prawda?