Wskutek zbiegu okoliczności, życiowych dramatów i intryg pewnych osób, na leśnym parkingu gdzieś w Polsce spotyka się dwójka jakże różnych osób. Sara, młoda studentka, właśnie została porzucona przez chłopaka, a Jae Woong, gwiazdor znanego koreańskiego zespołu Ol4u, padł ofiarą złośliwego dowcipu kolegów. Młody mężczyzna jest zmęczony popularnością i samotnością, chce zakosztować prawdziwego życia, rusza więc z dziewczyną w podróż, która odmieni ich oboje…
Już opis książki może Wam zasugerować, co się będzie działo dalej i jak to się skończy. Nie będę spojlerować, chociaż zdradzę, że jest to historia bardzo przewidywalna, choć niewątpliwie ma też oryginalne momenty. Takim nietypowym rozwiązaniem jest w ogóle sam pomysł na romans między Polką a Koreańczykiem. Chyba jeszcze nie czytałam książki, która śledziła losy takiej pary. Tu jeszcze smaczku dodaje fakt, że on jest popularnym piosenkarzem. Prawdopodobieństwo wystąpienia takiego związku w realnym życiu jest bliskie zeru, stąd tym ciekawiej się czyta tę historię, jako właśnie taką nierealną bajkę.
Problem w tym, że mimo przystępnego stylu i lekkiego pióra autorki, te nieprawdopodobne wydarzenia są dla mnie jednak zbyt wymyślne i dramatyczne, zwłaszcza te dotyczące głównego bohatera. Nie podobało mi się też to, że w tej książce jest tak dużo banału i ckliwości, że jest taka melodramatyczna w swoim wydźwięku. Nie polubiłam też Sary, drażniła mnie swoimi zachowaniami, słowami i decyzjami, autorka stworzyła ją na obraz i podobieństwo wszystkich irytujących głównych bohaterek typowych obyczajówek i romansideł. Jae Woong również był dość stereotypowy, ale jednak mnie jakoś mniej denerwował, może też dlatego, że miał taki orientalny rys, zarówno pod względem historii życia, jak też tego, co i jak robił.
Z pozytywnych rzeczy – widać, że autorka zrobiła pewien research w tematyce, jaką porusza. Widać też, że kocha Łódź i chce ją pokazać w jak najlepszym świetle, zauroczyć nią czytelnika. Podobało mi się również to, że wzięła na warsztat ludzi z dwóch różnych zakątków świata i w taki nietypowy sposób skrzyżowała ich drogi. Ogólnie pomysł na tę książkę był bardzo ciekawy, trochę gorzej w tym przypadku z wykonaniem.
Nie powiem, żebym była zachwycona Koreańskim koncertem uczuć, ta książka nie chwyciła mnie za serce, ale przyznam szczerze, że czytało mi się ją dobrze i mimo wspomnianych wyżej irytacji, spędziłam z nią miło czas. Wydaje mi się, że byłaby świetnym materiałem na film – ta historia dobrze by wyglądała na ekranie, a aspekt wizualny i dość dynamiczna akcja odwracałyby uwagę od afektowanych, cukierkowych i nieco sztampowych słów, jakie padają z ust bohaterów. Ta książka jest trochę jak jej okładka – dużo się dzieje, jest słodka, różowa, chociaż niepozbawiona też ciemniejszych barw. Jeśli zauroczyła Was jej oprawa (i barwione brzegi!) i macie chęć na niewymagającą lekturę, z miłością, z k-popem i ogólnie odrobiną orientu, to spróbujcie, a może ta opowieść kogoś z Was zachwyci? Na pewno nada się idealnie jako rozrywka na jeden czy dwa ponure jesienne wieczory…
Recenzja we współpracy z Wydawnictwem.
Pierwotnie pojawiła się na blogu.