Po zgonie króla Jana III Sobieskiego w lutym 1696 roku pojawiło się kilku pretendentów do tronu Rzeczypospolitej – młody Jakub Sobieski, Herakliusz Lubomirski, książę francuski Franciszek Conti (należący do rodu Burbonów) i elektor saski Fryderyk August Wettin. Francuz i Sas mieli szczególnie dużo zwolenników, i to między nimi miała rozegrać się batalia o władzę nad Polską. Jak zwykle, zwłaszcza ostatnimi czasy, podzielona szlachta polsko-litewska, dokonała podwójnej elekcji. 27 czerwca 1696 roku Michał Radziejowski, prymas i interrex, obwołał królem księcia francuskiego, który jednak nie bardzo spieszył się z przybyciem do Rzeczypospolitej. Znacznie bardziej zdeterminowany do objęcia rządów w Polsce był Sas. Miał on poparcie rządów Rosji i Habsburgów. Wykorzystując zwłokę swego konkurenta, Fryderyk August, wsparty przez swoich zwolenników, na czele 7-tysięcznej armii wszedł do Krakowa, i 15 września 1697 roku koronował się na króla Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Przyjął imię tronowe jako August II, co miało symbolicznie nawiązywać do postaci Zygmunta Augusta. Co ciekawe, aby zasiąść na naszym tronie , Fryderyk August zmienił wyznanie – z protestanckiego przeszedł na katolicyzm. Jak się miało wkrótce okazać, ostatecznie to on został polskim władcą. W tym czasie, francuski książę pojawił się w Oliwie - Gdańsk już jednak uznał Augusta II. Wkrótce jednak, nie widząc możliwości przejęcia władzy w kraju, Franciszek Conti powrócił do Francji. A szkoda, bo historia Rzeczypospolitej i kontynentu mogła potoczyć się zupełnie inaczej. No, ale cóż. Taka jest właśnie historia…
Na kanwie tych wydarzeń, Ewa Popławska stworzyła drugą część swej Sagi. Przyznam, że nie czytałem pierwszej części. Mimo to, miałem pewne uprzedzenia. Obawiałem się, iż lektura okaże się nietrafionym pomysłem, i że zwyczajnie będę się nudził. Jednak już pierwsze kilka stron pokazało, jak łatwo i źle można osądzić książkę po okładce. Tym bardziej jestem rad, że znowu nie miałem racji. Ale przejdźmy do rzeczy.
Muszę przyznać, że książka napisana jest ze swadą. Tekst wciąga już od pierwszych stron, tak, że książkę chłonie się niemal jednych tchem. Może nie porywa, ale jest w niej coś, czemu nie można się oprzeć. Przede wszystkim wątek historyczny – czasy zamętu, spisków obcych mocarstwa, walk wewnętrznych, a w środku tego, miłość, zdrada, honor, śmierć… Słowem – idealna mieszanka, aby stworzyć coś naprawdę wciągającego czytelnika. Postacie są wyraziste, nietuzinkowe, zwłaszcza te kobiece. I to chyba one zdobyły moje serce. Każda z trzech pań van der Berg ma w sobie to coś niepowtarzalnego. Jak to zwykle bywa, najmłodsza, Luiza, to istny ogień. Nie patyczkuje się z nikim, nikogo nie szanuje, o ile na ten szacunek nie zasłuży. Mając świadomość swej urody i inteligencji, ustawia do pionu wszystkich mężczyzn, którzy mają czelność oceniać jej osobę. Pomimo dosadności, najgłębszej uszczypliwości, czyni to z ogromną gracją. A dla nas, jako czytelników, z dużą dozą radości. Jak to zwykle bywa, wkrótce i ona spotyka swego amatora, któremu nie jest w stanie się oprzeć. Co gorsza, to syn wroga jej matki.
Książka „Kolce dzikiej róży” ma w sobie pełen uroku literacki pazur. Tym bardziej, że dzieje każdego z bohaterów są mocno zagmatwane, czasem dramatyczne. I nic, co z początku wydaje się nam proste, jasne, takim nie jest. Zupełnie jak w prawdziwym życiu. Wyobraźcie sobie chłopkę, która zostaje wygnana ze swego kraju jako banitka. Za powrót, grozi jej i jej potomstwu kara śmierci. A jednak wraca, już jako bogata wdowa, gotowa wmieszać się w sprawy obioru nowego władcy Rzeczypospolitej. Co więcej, już na samym początku swej drogi powrotnej, napotyka swego najgorszego wroga, tego, którego nie tak dawno kochała aż na zabój. Co z tego wyniknie? Zajrzyjcie sami, a gwarantuję, że sprawicie sobie naprawdę świetną przygodę z książką. Nie mogę się doczekać kontynuacji.
Książka została otrzymana z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.