Nie wiem, co bym zrobiła bez charity shopów i antykwariatów. Na pewno nie miałabym w swojej kolekcji tylu cudownych perełek, o których wcześniej nie miałam zielonego pojęcia. Wiecie jak to jest, dorwać za grosze (dosłownie!) książkę, która głęboko do Was trafi? Ja na szczęście wiem i "Wysoka fala" to kolejny przykład takiego wspaniałego obrotu wydarzeń.
Mam szczególną relację z literaturą krajów nordyckich. Pamiętacie Anne Swärd? Tore Renberga? Albo "Słonecznikową zimę"? Z powieścią Finna Havrevolda nie będzie inaczej. Dołącza do nordyckich faworytów i niesamowicie się z tego cieszę.
Bohaterem książki okazuje się piętnastoletni chłopak o imieniu Jørn, wcale nie taki pewny siebie, a nawet trochę zagubiony (czyli chyba mój ulubiony typ bohatera). Zaczyna wakacje i planuje wycieczkę do swojego starszego o dwa lata szkolnego przyjaciela Ulfa. Jeszcze przed wyjazdem Jørn całkowicie obnaża się nam ze swoich uczuć do niejakiej Turid... Jesteśmy świadkami ich spotkania i powiem Wam, jego opis czytało mi się z wielką przyjemnością (i ten na początku książki i ten na końcu).
I teraz dochodzimy do ważnej kwestii. Wcześniej chyba w ogóle nie używałam znaczników podczas czytania. Zaczęłam dopiero przy kilku ostatnich lekturach, a przy poprzednich albo zaginałam rogi stron (jeżeli był to mój własny egzemplarz) albo po prostu robiłam zdjęcie fragmentu, który do mnie trafił. A chcecie zobaczyć znaczniki w "Wysokiej fali"? Powklejałam ich tam pełno, bo byłam oczarowana opisem wrażeń czy pojedynczymi frazami... zaznaczyłam nawet kilka tekstów, które mnie rozbawiły.
Tytułową wysoką falę można na pewno interpretować na wiele sposobów. Warto wspomnieć, że ma duży związek z osią fabularną, gdyż znaczna część akcji dzieje się na łodzi (na co na początku wcale się nie zanosi). Jørn zmaga się z wieloma dylematami, przeżywa różne stany emocjonalne, doświadcza wielu nowych rzeczy...
Dostajemy książkę naprawdę niebanalną, wartościową. Ma prawie pięćdziesiąt lat, a jest niesamowicie aktualna. Nie zestarzała się ani na jotę, a sposób myślenia głównego bohatera i jego emocjonalne debaty przypominały mi Krystiana z mojej "Zagadki...".
Chyba że... to ja jestem troszkę przedawniona?