Powróciłem po latach do tego, klasycznego już, czarnego kryminału, tym razem w wersji audio. Tym razem sprawa zaczyna się nietypowo, bowiem bohater MacDonalda prywatny detektyw Lew Archer z LA, najpierw poznaje atrakcyjną sąsiadkę, Jean Broadhurst. Potem znika mąż Jean, Stanley Broadhurst i sześcioletni synek Ronnie. Wtedy sąsiadka prosi Archera, aby ich odnalazł.
Bardzo szybko mamy pierwsze morderstwo, ktoś zabija Stanleya Broadhursta a Ronnie zostaje uprowadzony przez parę młodych ludzi. I właściwie przez prawie całą książkę Archer usiłuje odnaleźć zbiegów i odzyskać Ronniego. Potem jest drugie morderstwo, a coraz większą rolę w śledztwie zaczyna odgrywać nierozwiązana zagadka zniknięcia ojca Stanleya Broadhursta przed dwunastu laty, dzieje się. A na końcu wszystko się wyjaśnia i Archer jak zwykle triumfuje.
A w tle mamy potężny pożar, który pustoszy południową Kalifornię i atakuje przedmieścia Santa Teresa, miasta, w którym głównie toczy się opowieść.
Ciekawe w książce są portrety dojrzałych kobiet, silnych osobowości. Oto teściowa Jean Broadhurst wedle Archera: „nie była kobietą, przed którą człowiek przyznaje się do ludzkich słabości.” Inna kobieta, której pożar zabrał dom, też nie jest w stanie przyznać się do porażki. Mamy też panią Ednę Snow, która stosując najróżniejsze tricki, jak lwica broni dostępu do swego lekko upośledzonego syna, Fryca, ogrodnika w domu Broadhurstów.
Co ciekawe, para nastolatków, która uprowadziła Ronniego, to dzieci dobrze sytuowanych rodziców, którzy zaharowywali się, aby zdobyć wielkie pieniądze i zapewnić pociechom dobrą przyszłość, ale nie mieli czasu dla dzieci, które wpadły w duże kłopoty. Znajomy scenariusz i u nas...
Trochę się dowiadujemy o samym Archerze, oto był kiedyś żonaty, ale małżonka go porzuciła, nie mogąc znieść trybu życia, jakie prowadzi, w sumie trudno się jej dziwić.
Jest to jeden z lepszych kryminałów MacDonalda, bo akcja jest wartka a czasami wręcz sensacyjna, aż trudno się oderwać, poza tym fabuła nie jest zbyt skomplikowana.
Słuchałem audiobooka w dobrym wykonaniu Tomasza Ignaczaka.