To była baaardzo długa noc. Bo baaardzo długo mi się ją czytało. Pomimo tego, że ostatecznie jakoś się autor wybronił, to nadal mam mieszane uczucia. Serię z Mortką lubię, ale tutaj coś poszło nie tak.
Przede wszystkim Mortka nie jest sobą. Ja wiem, że spędził kilka lat w Holandii, ja rozumiem, że teraz jest już europejski, ale jakoś zgubił mi się w tej Hadze. Jest gładki i poprawny, ale czy to jeszcze Kuba? Powrót do Polski ściera z niego nieco tej nowej ogłady, na szczęście, ale mimo to za mało dla mnie było Kuby w Kubie. No i jego problemy z akceptacją syna jakoś mi nie pasują ani do nowego, ani do starego Mortki. Chyba dla tego Mortki, którego pamiętam, to nie byłby problem. Chyba.
Książkę mniej więcej do 2/3 czytałam z niedowierzaniem, a nawet niesmakiem, bo takiej poprawnej politycznie netfliksowej sieczki się nie spodziewałam, nawet znając poglądy autora. Chciałam zakrzyknąć: Panie Chmielarz, nie idź Pan w tę stronę! Nie całkiem poszedł ostatecznie, ale ile mnie to nerwów kosztowało! No bo sami oceńcie te 2/3 książki: mamy tu wszystkie modne wątki. Homoseksualiści? Są. Okropny homofob? Jest. Prześladowani za rasę? Są, w naszym przypadku syryjska uchodźczyni (tragicznie brzmi ten feminatyw), która do Polski trafia przypadkiem i zostaje zmuszona do pracy jako prostytutka (jakżeby inaczej). Ale że prostytutka to nie jest zawód jak każdy inny? Cóż, i ten wątek tu się poniekąd pojawia. W ogóle ta zacofana Polska w kontekście postępowej i otwartej Europy? Jest, po stokroć jest. Oczywiście, że w Holandii nie ma żadnego problemu z homofobią. Prawda? Machnijmy ręką na 60% amsterdamskich gejów, obawiających się przyznać do swojej orientacji. No, o tym tutaj nie ma i nie będzie.
Czy można tę wybiórczość świata przedstawionego usprawiedliwić? Można. Nawet trzeba. Bo autor ma prawo do subiektywizmu. I też dlatego, że ciągle zostaje jeszcze 1/3 książki. A tam już wszystko przestaje być takie proste (przynajmniej jeśli chodzi o Polskę, bo Europa nadal jest wspaniała). Wcale nie jest oczywiste, kto jest tym dobrym, a kto złym. Bo okazuje się, że każdy człowiek, niezależnie od rasy, poglądów czy orientacji seksualnej, przeżywa te same emocje. Jest tylko i aż człowiekiem. I ten uniwersalizm ratuje książkę.
Na fabułę składają się dwie równoległe historie. Jest środek pandemii. Po Warszawie grasuje morderca prostytutek. Sucha z zespołem musi go zidentyfikować i złapać, a czas gra tu ogromną rolę. Drugi wątek bezpośrednio dotyczy Mortki, który przy pomocy dawnej podwładnej próbuje rozwiązać tajemnicę zabójstwa młodego homoseksualisty. Akcja rozgrywa się w ciągu jednej nocy, a obie historie, choć niepowiązane ze sobą, są jakby wzajemnie dla siebie tłem, na którym widać ludzkie emocje i dramaty. To jest niezła fabuła, która bardzo mi przypomina film "Miasto gniewu".
Podsumowując, nadal mam mieszane uczucia, ale po napisaniu recenzji jakby mniejsze, chyba już sobie wytłumaczyłam, dlaczego, mimo Mortki-jak-nie-Mortka i moich nerwów przez większą jej część, cieszę się, że ostatecznie (a dłuuugo to trwało) ją przeczytałam.