Często autorzy poczytni, nagradzani i chwaleni, zaczynali zupełnie niewinnie i wówczas nikt nie wróżył im wielkiej sławy. Nierzadko również, pisarze, którzy kojarzeni są dziś z jakimś określonym nurtem lub gatunkiem zaczynali pisząc coś zupełnie „z innej beczki”. Doskonałym przykładem takich niewinnych początków oraz literackiego startu jest "Październikowa kraina" Raya Bradbury..
Zanim stał się poczytnym autorem science-fiction, pan Ray, zaczynał pisząc opowiadania z dreszczykiem, które wydane zostały przez długoletniego przyjaciela H. P. Lovecrafta, Augusta Derletha, w wydawnictwie „Arkham house”. Autor „Kronik Marsjańskich” i „Fahrenheita 451″, jak sam mówi, napisał rzeczony zbiorek „nim dożył dwudziestych szóstych urodzin”, tak więc nie możemy spodziewać się po nim jakiegoś bardzo górnolotnego pisarstwa. Opowiadania Bradbur’ego wydane zostały pierwotnie pod tytułem „Mroczny karnawał”, jednakże, później, zostały one przez autora poprawione, przeredagowane i uzupełnione. Zmienił się również tytuł, który teraz brzmi „Październikowa kraina” i pod nim, właśnie, zbiorek został wydany w Polsce. Wydawcą jest oczywiście C&T, a seria wydawnicza to, opisywana dość często przeze mnie, „Biblioteka grozy”.
Dziewiętnaście opowieści z tytułowej „Październikowej krainy” to dobrze napisane historie z dreszczykiem, które przypominają swoim klimatem i tematyką znane amerykańskie seriale i weird tales w stylu „Strefy mroku”. Tytułowa kraina jest notabene jej parafrazą, a sam autor pisze o niej:
„…ten ląd, gdzie zawsze ma się ku zimie.(…) Gdzie południe trwa chwilkę, zmierzchy i wieczory ciągną się niepomiernie, a północ ani myśli się skończyć. (…) Owa ziemia, której mieszkańcami są jesienni ludzie snujący wyłącznie jesienne myśli.”
„Październikowa kraina” jest więc światem pomiędzy jawą i snem, rodzajem zaświatów lub światem obok naszego, gdzie wszystko może się zdarzyć, a bardzo rzadko wydarzenia te są przyjemne i miłe. Właśnie w takiej oniryczno-niesamowitej atmosferze utrzymane są wszystkie opowiadania zbiorku i tylko trochę ocierają się o grozę, oscylując raczej w kierunku poetyki i lekkiego „dreszczyku” a większość bohaterów autora to ludzie targani dziwnymi obsesjami, lub tropiący, niczym Fox Mulder, tajemnice i niewyjaśnione zagadki.
Pisarstwo młodego Bradbur’ego w niczym nie przypomina makabry Poego, kunsztu Lovecrafta czy wiarygodności M.R. Jamesa i niestety widać w nim niedoświadczenie początkującego amatora. Jednakże nie można odmówić mu pomysłowości oraz chęci tworzenia. Opowiadania „Październikowej krainy” są dobre ale nie doskonałe, powinny, jednakże, przypaść do gustu miłośnikom wysublimowanej i zawoalowanej grozy oraz elementu zaskoczenia w finale.
Moja osobista lista najlepszych perełek tego zbioru to:
1. Kosa (alegoryczna opowieść o tytułowym przedmiocie opatrzonym napisem: „Kto mną włada – włada całym światem”)
2. Mały skrytobójca (historia cierpiącej na depresję poporodową kobiecie z finałem a’ la wczesny King)
3. Szkielet (ciekawy przypadek obsesji faceta, który wierzy iż jego własny szkielet jest nawiedzony i chce go zabić)
4. Zbiegowisko (historia o tajemniczych ludziach, którzy zbierają się na miejscach śmiertelnych wypadków)
Choć nie ma w nich obleśnych monstrów, trupich harców ani grobowej atmosfery, opowieści z „Październikowej krainy” są raczej godne polecenia i stawiam je gdzieś pomiędzy M. R. Jamesem i Johnem Connolly. Jak dla mnie czwórka z dwoma.