W 2014 r. Remigiusz Mróz został moim największym odkryciem. Jego „Turkusowe szale” i pierwsza cześć cyklu Parabellum (tylko tę miałam okazję czytać) zawojowały mnie, ale nie tylko mnie, o czym świadczą powszechnie spotykane, entuzjastyczne recenzje jego twórczości. I cóż, te zachwyty są naprawdę w pełni zasłużone. Obecnie do tego zacnego grona powieści rewelacyjnych w każdym calu dołącza „Kasacja”, thriller prawniczy, prawdziwy rollercoaster z akcją tak dynamiczną, że nie sposób się od niej oderwać – tak, wiem, stwierdzenie wyjątkowo banalne, ale co mam zrobić, gdy pasuje ono jak ulał i żadne inne nie odda lepiej tej sytuacji, gdy siedziałam jak przygwożdżona do kanapy i żal mi było z niej wstawać, a pić się chciało, a herbaty czy kawy nie miał kto zrobić... Generalnie to Remigiusz Mróz pisze tak, że pasują doń wszystkie pozytywne określenia i przymiotniki, jakie tylko przyszłyby mi do głowy, a panującą wśród recenzentów „mrozomanię”, jako że sama też się jej poddałam, uważam za uzasadnioną w stu procentach. I oby trwała ona jak najdłużej, bo oznaczałaby ona kolejne wyśmienite opowieści.
„Kasacja” okazała się dla mnie dosyć przewrotna. Wiecie, dlaczego? Ponieważ gorąco kibicowałam Chyłce i Zordonowi, chciałam, żeby odnieśli sukces, a przecież oznaczałoby to, że groźny morderca o psychopatycznych skłonnościach wyjdzie na wolność. A fabularny bohater, nawet przy domniemaniu niewinności, wygląda na winnego jak diabli. Teoretycznie więc, czytelnik powinien raczej z zaciśniętymi kciukami wypatrywać porażki prawników. A guzik! Bo co w sytuacji, gdy do głosu coraz wyraźniej dochodzi odczucie, że Piotr czegoś się obawia, a wraz z nim powinni też zacząć się bać Kordian i jego patronka? U Mroza nie ma prostych odpowiedzi, jednoznacznych rozwiązań ani kategorii czarno-białych. Tu wszystko zmienia się w szybkim tempie, a uczestniczący w tym kalejdoskopie odbiorca odczuwa z tego powodu niebywałą frajdę. A potem przychodzi jeszcze wielkie bum, czyli zakończenie. No dobra, może jestem mało przenikliwa, ale czegoś takiego to się nie spodziewałam. Tym większe ukłony z mojej strony.
Pewnie już o tym kiedyś wspominałam, ale teraz też muszę. Pomijam już wartko płynącą akcję, ale „Kasację” czyta się błyskawicznie także dlatego, że jest tak bardzo „mrozowa”, czyli napisana stylem, który uwielbiam, bo króluje w nim poczucie humoru i ironia. Pisarz ma też wyjątkowy dar tworzenia postaci, które po prostu się lubi, a tutaj mamy parę zabudowaną na zasadzie kontrastu, która jest znakomitą ilustracja wzorca „kto się czubi, ten się lubi”. I najciekawsze jest to, że początkowo wydaje się, że to Chyłka ma, mówiąc kolokwialnie, więcej jaj, niż Kordian. Obserwowanie ich relacji dostarcza fantastycznej rozrywki.
Na zakończenie wyjdzie mi może taki mały manifest. Szczerze mówiąc, to ogromnie zirytowały mnie okładkowe porównania autora do Johna Grishama. Przestańmy wreszcie odnosić polskich autorów i ich książki do jakichś zagranicznych. Naprawdę najwyższy czas dostrzec, że rodzimi pisarze absolutnie nie mają powodów do kompleksów. Może teraz pora, żeby to na obcojęzycznych okładkach zagościły porównania do Polaków, co? „Kasacja” jest dla mnie taką właśnie książką, do tego celu nadaje się jak żadna inna. Ja nie powiem więc, że Remigiusz Mróz pisze w stylu Grishama – to amerykański autor może się przy Mrozie schować. Jeśli więc jeszcze nie poznaliście nowej odsłony naszego autora, to zróbcie to czym prędzej. „Kasacja” jest wyśmienita i mam nadzieję, że nie będzie jedyną możliwością spotkania z Chyłką i Zordonem.