Opis na okładce pozornie nie zachęca do sięgnięcia po książkę. Ot, kolejna smutna historia samotnego ojcostwa i można domyślać się happy endu tak słodkiego, że aż zęby będą bolały podczas czytania. Nic bardziej mylnego!
To lektura zdecydowanie dla każdego, niezależnie od wieku. I to jest też jedną z jej ogromnych zalet - uniwersalność. Młodsi czytelnicy będą kibicować tańczącej pandzie, starsi trzymać kciuki za Dannego i Willa.
Historia na początku nie napawa optymizmem. Will nie odzywa się do ojca. Komunikuje swoje potrzeby za pomocą wzruszenia ramionami, potakiwaniem czy bezradnym rozkładaniem rąk. Danny pracuje na budowie i próbuje być jednocześnie wzorowym ojcem i dobrym pracownikiem. Ani jedno, ani drugie mu nie wychodzi. Traci pracę i dodatkowo ma poczucie, że z każdym kolejnym dniem oddala się od syna. A do tego wisi nad nim dług do spłacenia, a konsekwencją niedotrzymania terminu jest wizja połamanych nóg. Innymi słowy: gorzej być nie może.
I tutaj, dla mnie, był moment przełomowy w książce. Bałam się, że autor pójdzie w kierunku idealizowania świata i udowadnia czytelnikom, że chcieć to móc. Na szczęście tak się nie stało.
"Mój tata panda" to pozornie lekka lektura, którą czyta się dość szybko. Wydaje się, że ze dużo się w niej nie dzieje. Danny prowadzi swoje życie, które skupia się na byciu tańczącą pandą, a Will chce po prostu przeżyć kolejny dzień. A gdy zagłębić się bardziej w świat tych dwóch postaci zobaczymy, jak bardzo jest on złożony i ile się w nim dzieje. Willowi w szkole pomaga przyjaciel Mo. Nie przeszkadza mu, że wszystkie ich "rozmowy" są jednostronne. Stoi za nim murem zawsze. To piękny przykład przyjaźni, która będzie trwała zawsze i niezależnie czy jest dobrze, czy źle. Danny próbuje chronić syna przed swoimi kłopotami finansowymi, ukrywać fakt, że jest tańczącą pandą i jednocześnie sprawić by syn znów zaczął mówić i nie odczuwał zbyt boleśnie braku ukochanej mamy. Dużo, aż za dużo jak na jedną osobę.
"Mój tata panda" to spokojna i refleksyjna opowieść o historii, która mogłaby dotknąć każdego z nas. Jeśli nie w całości, to pewnie w kilku aspektach. Pokazuje, że prawdziwy przyjaciel to skarb. Że nigdy nie wiadomo czy napotkana przypadkowo osoba nie okaże się kimś, kto z czasem wyciągnie do nas pomocną dłoń. Że nawet największego wroga można pokonać i zrozumieć i nie stosować do tego przemocy czy siły. Że nigdy nie wolno się poddawać i przestać wierzyć w lepsze jutro. Uczy nas, że warto rozmawiać. Bez rozmowy nie dowiemy się, co myśli i czuje druga osoba. Znajdzie się też odrobina specyficznego brytyjskiego humoru.
Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Marginesy.