„Darkfever” autorstwa Karen Marie Moning to pierwszy tom serii Fever, o której jest ostatnio dość głośno w mediach społecznościowych. Jak możemy wyczytać z okładki tej książki, jest to pozycja skierowana do pełnoletnich czytelników. Na stronach tej powieści czekają na Was sceny poruszające tematykę przemocy seksualnej, psychicznej, fizycznej, śmierci oraz traumy po stracie najbliższych. Jest to również pozycja, która łączy w sobie trzy gatunki: fantastykę, kryminał oraz niewinny romans.
Kiedy jej siostra zostaje zamordowana, MacKayla znajduje tajemniczą wiadomość na poczcie głosowej – wskazówki od zmarłej. Dziewczyna wyrusza do Dublina, by odkryć kto odpowiada za śmierć najbliższej jej osoby. Wkrótce Mac stanie przed jeszcze większym wyzwaniem: musi pozostać przy życiu wystarczająco długo by opanować moc, o której istnieniu nie miała pojęcia. Ten dar lub przekleństwo pozwala jej dostrzec niebezpieczne królestwo Tuatha Dé Danaan, a ona sama trafia w sam środek wojny między Seelie i Unseelie, która toczy się także na ulicach ludzkich miast. Dziewczyna jest zmuszona odnaleźć Sinsar Dubh, Mroczną Relikwię, zanim zrobi to ktoś inny i zapanuje nad obydwoma światami. W poszukiwaniach towarzyszy jej Jericho Barrons, enigmatyczny kolekcjoner antyków...
Przyznam się bez bicia - początek tej książki niestety nie powalił mnie na kolana. Nie wiem, dlaczego, ale miałam pewnego rodzaju problem z wgryzieniem się w fabułę. Prawdopodobną przyczyną tego zjawiska była postać Mac, której nie potrafiłam znieść. Na samym początku autorka przedstawiła ją jako lekko głupiutką dziewczynkę, która udawała, że czasami wie o wiele więcej niż w rzeczywistości. Czytając fragmenty dotyczące jej ubioru, czy kolor lakieru do paznokci całkowicie się wyłączałam i czekałam aż to „piekło” się skończy.
Na szczęście kiedy u boku głównej bohaterki zjawia się on - Barrons (mój kolejny książkowy crush), w książce zaczęło się coś dziać. To głównie jego postać oraz powiew tajemniczości, który przynosiła jego osoba, sprawił, że w pewnym momencie totalnie przepadłam, a strony zaczęły czytać się same. Jestem bardzo ciekawa, jakie sekrety ukrywa ten bohater, coś czuję, że jego postać jeszcze mnie zaskoczy...
Jeśli chodzi o akcję, to przyznam, że momentami była ona aż nadto powolna. Nie uważam tej cechy za wadę, ponieważ wydaje mi się, że autorka pokusiła się o ten zabieg, by wprowadzić swojego czytelnika do stworzonego przez siebie świata, w którym czekają na Was fae zabijający seksem. Tak, dobrze przeczytaliście, sama byłam w szoku, kiedy się o tym dowiedziałam.
Na koniec pragnę podziękować autorce za przemianę głównej bohaterki. Pod koniec „Darkfever” ewidentnie zauważyłam, że jej podejście do całej sprawy zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni. Nasza Mac dojrzała oraz dowiedziała się kilku ciekawych rzeczy na swój temat, o których wcześniej nie miała pojęcia.
Czy książkę polecam? Jeśli cenisz sobie twórczość Ilony Andrewns, Kerri Maniscalco, czy Sarah J. Mass, jestem pewna, że historia Mac totalnie Cię pochłonie!