Bardzo lubię czytać książki z gatunku literatury faktu. Szalenie interesują mnie ludzkie życiorysy, przeżycia, doświadczenia, podróże oraz możliwość poznawania różnorodności świata, kultur, religii, współzależności, interakcji.
"Mali książęta" zaintrygowali mnie już na długo przed polską premierą. Rodziny, które utraciły poczucie bezpieczeństwa i wolności, wojna domowa, osierocone dzieci pod opieką wolontariuszy z całego świata a to wszystko w bardzo egzotycznym ale surowym regionie świata, Nepalu- miejscu wymarzonym na turystyczną eksplorację ale także na sprawdzenie własnych możliwości, swojej dojrzałości, ludzkiego oblicza.
Conor Grennan znudzony swoim życiem, pracą postanawia zrobić coś szalonego. Planuje podróż dookoła świata. Jego przyjaciołom pomysł wydaje się zbyt ekstrawagancki i nie rozumieją argumentów swojego kolegi. Conor aby nadać swoim planom ważności i pozbyć się krytycznych uwag rozważa wolontariat w sierocińcu w jednym z krajów trzeciego świata. Jego wybór to Nepal. "Moje zadanie miało brzmieć jak prawdziwe wyzwanie i wywrzeć odpowiednie wrażenie na rodzinie i przyjaciołach". I tak się dzieje. Wszyscy gratulują Conorowi empatii, wrażliwości na ludzką krzywdę, altruizmu. Jak wyglądało zderzenie wyobrażeń z rzeczywistością? Jak Conor poradził sobie z pracą w sierocińcu, relacjach z dziećmi?
Z początku Conor wydawał mi się egoistycznym,egocentrycznym i aroganckim dupkiem. Wykorzystywać biedne sieroty by wywołać poklask dla swoich planów, podziw i szacunek!!! Okropne. Bawiło mnie jego przerażenie gdy skonfrontował się z nepalską rzeczywistością, centrum konfliktu, brutalnością rebeliantów, okropieństwem terroru, pokłosiem wojny domowej, strachem zniewolonej ludności i doświadczeniami dzieci, którymi miał się opiekować. Myślałam: a dobrze ci tak, następnym razem pomyśl potem zrób, nie przeceniaj własnych możliwości.
Z lekkim lekceważeniem obserwowałam jego podejście do sierot i zupełny brak kwalifikacji w opiece nad dzieciakami. Nie znał się na opiece nad nimi, nie wiedział jak i w co się bawić.
Z kolei dzieciaki z Domu Małego Księcia są fantastyczne. Pełne życia, uroku, optymizmu i nadziei, skore do zabawy i żartów. I choć ich krótkie życie naznaczone zostało bólem, cierpieniem i rozpaczą, nie poddają się. To dzięki nim Conor zaczął się zmieniać, dojrzewać i zyskiwać w moich oczach. Dzieci stają dla mężczyzny "podporą, przyjaciółmi, tłumaczami, nauczycielami i często jedynym źródłem radości". W momencie kiedy Conor zaczyna interesować się losem dzieci, ich przeszłością i przyszłością, staje się dla mnie prawdziwym mężczyzną.
Oczami Conora oprócz dzieci, ich życiorysów, bolesnych przeżyć poznajemy surowy klimat Nepalu, jego kulturę, mentalność Nepalczyków, podziały klasowe, politykę i opiekę zdrowotną. Obserwacje te wzbudzają w czytelniku protest ale i solidarność. Przepaść między Nepalem a kulturą zachodu jest ogromna, i nie wszystkie przedstawione aspekty zyskują we mnie zrozumienie. Dzięki książce można zdać sobie sprawę jak wiele ten kraj potrzebuje uwagi, troski i pomocy z zewnątrz, co i jak można zrobić by polepszyć byt i życie nepalskiej ludności.
"Mali książęta" zrobiły na mnie ogromne wrażenie. Polecam ją przede wszystkim każdemu miłośnikowi literatury faktu. Sądzę jednak, że czytelnik w każdym wieku, pozycji, statusie, doświadczeniu, zamiłowaniu znajdzie w niej coś dla siebie.