Zbierając myśli po lekturze „Upamiętnienie" odkryłam, że cała fabułę mogłabym streścić w zdaniu „Dwie potłuczone dusze i ich niecodzienna szarość". Powieść Bryana Washingtona kręci się bowiem wokół życia Bensona i Mike'a — pary, którą łączy przede wszystkim przywiązanie, bo jeśli nie za jego sprawą wciąż są razem, to nie wiem, czego zasługą jest ich toksyczna relacja. Gdy jeden leci do Japonii, by spędzić ostatnie chwile z umierającym ojcem, drugi zostaje w Houston wraz z matką swojego partnera, której to nie zna wcale. Obaj znajdują się w stresujących sytuacjach, a obok trudów teraźniejszości płyną wspomnienia, dzięki czemu powstaje opowieść o problemach rodzinnych, zagubieniu w świecie i niemożności stworzenia zdrowej relacji partnerskiej. Do tego należy dodać szczyptę rasizmu i homofobii, a także dawkę przekleństw, i oto wiemy już o czym jest ta powieść.
Nie była zła, nie była dobra, a tym bardziej (ku mojemu zaskoczeniu) nie była dla mnie. Z potencjałem i bolesnym urokiem, ale jednak zbyt mdła, by poruszyć moje serce. Staranna kreacja głównych bohaterów i tematyka pogubionych w świecie uczuć ludzi kazała mi czytać dalej, ale forma wydawała się być zbyt niedopracowana czy wręcz niedbała. Pewnie byłabym bardziej zadowolona z lektury, gdyby opowieści Bensona i Mike'a nie stanowiły części jednej powieści lub gdyby przeplatały się nieco umiejętnej. A tak — niewykorzystany potencjał i lektura, która na długo we mnie nie zostanie. Ale! Pomimo mojego narzekania sądzę, że „Upamiętnienie" potrafi zachwycić. Akurat nie mnie, ale mało jest książek, które mi niekoniecznie się podobają, ale jednocześnie jestem pewna, że drugiego mogą poruszyć i oczarować. Powieść ta bowiem ma swój unikatowy urok, który jest czymś... Intrygującym. A nazwisko autora po lekturze raczej trudno będzie mi zapomnieć, choć o bohaterach będę potrafiła już to zrobić dość szybko. To przedziwne połączenie, które sprawia, że mam ochotę przeczytać coś jeszcze spod pióra Washingtona.
przekł. Maciej Świerkocki