Biografia tragicznie zmarłego piosenkarza, jednego z moich ulubionych. Był Zaucha olbrzymim talentem, śpiewał jak czarny Amerykanin, Ray Charles czy Stevie Wonder, zresztą porównywano go do nich.
Jedną z moich ulubionych płyt jest 'Wołanie o słońce nad światem' Dżambli z 1971 r., mocna, znakomita muzyka grana przez plejadę czołowych polskich jazzmanów, a nade wszystko Zaucha, który śpiewa tak, że buty spadają; nic się ta płyta nie zestarzała. Inna znakomita płyta, to Anawa z 1973 r. ze świetnymi utworami śpiewanymi przez Zauchę: 'Ta wiara' czy 'Stwardnieje ci łza'. Co ciekawe, z książki dowiedziałem się, że Zaucha zakończył współpracę z Anawą dwa tygodnie po nagraniu płyty. Był bowiem bohater książki wolnym ptakiem, nieprzypisanym do jednego zespołu, śpiewającym wszystko, od jazzu i bluesa do kolęd i popu.
Trzeba powiedzieć, że Zaucha trochę rozmieniał swój niebywały talent na drobne, a był według mnie na poziomie Niemena. Znamienna jest tu opinia wybitnego gitarzysty Jarosława Śmietany: „Andrzej (…) zachowywał się w pewnym momencie (…) jak gdyby starał się łapać wszystko, co mu się podoba. Podobało mu się wiele rzeczy i wiele rzeczy było bardzo dobrych w muzyce, i on to wszystko chciał robić, on to wszystko chciał wziąć. To jest wielka ambicja, ale troszeczkę błąd w sensie repertuarowym, w sensie określenia siebie jako artysty o określonym stylu. To mu bardzo przeszkadzało. (…) przyznawał rację, on się zgadzał z tym, co ja mówiłem (…) natomiast potem wyskakiwał z czymś takim jak Baby czy Alibaba, czy Pij mleko.” Trudno się nie zgodzić... Z drugiej strony polska scena jazzowa była i jest mała, trudno z niej wyżyć, więc Zaucha przez lata śpiewał do kotleta w Niemczech, a potem robił mało ciekawe rzeczy popowe w kraju...
Sporo jest w książce wspomnień jego najbliższych przyjaciół: Andrzeja Sikorowskiego i Krzysztofa Piaseckiego, opowiadają też o Zausze Włodzimierz Korcz, Alicja Majewska, Halina Frąckowiak i wielu innych. Wyłania się z tych opowieści świetny kompan i człowiek wielu talentów: był obiecującym kajakarzem, miał nawet jechać na olimpiadę w Tokio w 1964 r., ale porzucił sport dla muzyki, znakomicie gotował, w mig opanowywał grę na instrumentach muzycznych. Co ciekawe, nie miał formalnego wykształcenia muzycznego, ale był genialnym samoukiem, błyskawicznie uczył się piosenek i wspaniale je wykonywał. Parę razy pojawia się w tych wspomnieniach zdanie 'To był nie do zastąpienia ktoś', niestety...
Jest też w tych opowieściach Kraków, miasto magiczne, gdzie się wieczorem szło do klubu i mogło się trafić na wspaniały zaimprowizowany koncert, gdzie kwitło życie towarzyskie i artystyczne. Zaucha był urodzonym Krakusem, nigdy nawet nie rozważał przeprowadzki do Warszawy, co z pewnością pomogłoby mu w karierze.
Książka jest bardzo dobrze napisana, widać, że autorzy wykonali gigantyczną pracę, szkoda tylko, że wśród licznych zdjęć brakuje wizerunku jego żony Elżbiety i kochanki, Zuzanny Leśniak.
Dobrze, że przypomniano tego wspaniałego artystę w 30 lat po jego tragicznej śmierci.