Popkultura przyzwyczaiła nas do kreowania bardzo życiowych scenariuszy. Wszystko musi być nad wyraz realistyczne, aby przyciągnąć odbiorcę. To, co nam bliskie z logicznego punktu widzenia, wydaje się istotne. Prawdziwe schody jednak zaczynają się w chwili, gdy tematy podejmowane w książce - często trudne i bolesne - zostają potraktowane po macoszemu lub w ogóle przemilczane. Wówczas rynek skupia się na produkcji bestsellera, który ma jeden cel: działać chwilowo na konkretne emocje. Brzmi strasznie? Ten błąd idealnie odzwierciedla przypadek debiutu Pauli Hawkins, autorki, bestsellerowej nomen omen, „Dziewczyny z pociągu”.
Rachel jest kobietą po 30-ce, zmaga się z poważnym problemem. Oprócz tego codziennie jeździ pociągiem. Właśnie zwolniono ją z pracy, rozmyśla o swoim nieudanym życiu. Bacznie obserwuje dom byłego męża, który obecnie związał się z inną kobietą. Nagle dostrzega coś, czego miała nadzieję nigdy nie zobaczyć.
Czy przekonuje Was taka fabuła? Cała książka została napisana potwornie schematycznie. Bohaterowie nie wyróżniają się zupełnie niczym. Nie da się ich polubić. Wzbudzają uczucia ambiwalentne lub żadnych. Absurd goni absurd. Takich smaczków jest tutaj od groma.
Prostota i płytkość powieści dotyczy także błędów logicznych. Idealnym - o ironio - przykładem jest śnieg padający w lecie, w połowie sierpnia (2013). To jakieś szaleństwo, prawda? Na nim nie koniec. Wiele zdań jest pozbawionych sensu, wymaga gruntownej redakcji przed wydaniem. Całość wydaje się być pocięta, jakby miały się na nią składać klatki filmowe. Perspektywa poranna i wieczorna, a gdzie jest środek? Dzień nie składa się z dwóch elementów. Świadomość tego skrócenia czasowego zdecydowanie może zniechęcić do lektury.
Na kolejny minus składają się dwa zasadnicze mankamenty. W pisaniu książek jedna narracja nigdy się nie sprawdza. Jej nadużywanie niesie ze sobą poważne konsekwencje. W pierwszoosobowej można łatwo się zgubić. Taki błąd popełniła Paula Hawkins. Postawiła na banalny schemat, który zawiódł na całej linii. Perspektywa jednej osoby uniemożliwia poznanie (i zrozumienie) jej sposobu postępowania, motywów, psychiki. Tutaj nawet nie zostało to wyjaśnione. Zrobił/zrobiła tak i już, a resztę dopowiedzcie sobie sami. O innych bohaterach już w ogóle nie ma mowy. Raczej nie na tym opiera się fabuła dobrego thrillera. Ta powieść porusza tematy bliskie odbiorcy, życiowe. Z wielkim żalem stwierdzam jednak, że zostały one potraktowane w sposób stereotypowy, bez głębszych analiz. Alkoholizm. depresja, zdrady, obsesja to przykłady patologii społecznych. Jest mnóstwo książek poruszających podobne kwestie w sposób, który ukazuje te zagadnienia w szerszym ujęciu. Tutaj, zamiast zmuszać do refleksji, odrzuca cząstkowość informacji. Powstał tylko niepotrzebny zamęt, który uważnego Czytelnika może zbić z tropu.
Na czym zatem polega sukces tej książki? Do gry wkroczyła machina reklamowa, która w okamgnieniu wypromowała światowy bestseller. W przeciwnym razie nie byłoby siły przebicia powieści w związku z olbrzymią konkurencją na rynku książki. Zadaniem podobnych tytułów jest podburzanie emocji teraz, nie później i nie wcześniej. W efekcie prowadzi to do wypalenia. Jeżeli coś jest potrzebne „na już”, istnieje większe prawdopodobieństwo tego, że zostanie jeszcze szybciej zapomniane.
„Dziewczyna z pociągu” Pauli Hawkins to powieść, która nie powinna ujrzeć światła dziennego. Płytkość fabuły, kreacji bohaterów jest co najmniej karygodna. Nie pomoże tutaj nawet polecenie Stephena Kinga. To beznadziejny lek na bezsenność. W zamyśle miał skłaniać do refleksji. Jego wykonanie pozostawia wiele do życzenia. Ten debiut spłonął na panewce. Zgasł w cieniu miliona innych tytułów. Poczytność i łatwo przyswajalność fabuły jest zasługą działu promocji. „Dziewczyna z pociągu” bazuje na najprostszych emocjach Czytelnika. Nie wywołuje w nim żadnych głębszych uczuć. Może jedynie na chwilę zaspokoić zachcianki, niczym fast food. Osoby, które spodziewają się fajerwerków, będą rozczarowane pustką ziejącą z tej książki.