Carrie White to zaniedbana, bardzo nieśmiała i odtrącona przez rówieśników jak i społeczeństwo nastolatka. Jest typowym brzydkim kaczątkiem, które nie widzi dla siebie żadnej przyszłości. Wychowywana przez matkę, która jest religijną fanatyczką, w wieku 16 lat nie zna w ogóle swojego ciała, nie wie czym jest kobiecy cykl i nie potrafi normalnie funkcjonować wśród ludzi. Rówieśnicy wyśmiewają ją na każdym kroku, matka każe za wszelkie przewinienia, którymi są jakby nie patrzeć całkowicie normalne zachowania. Dziewczyna wraz z pojawieniem się pierwszej miesiączki odkrywa w sobie nasilone zdolności telekinetyczne. Stopniowe oswajanie się z nimi, wzbudza w niej wspomnienia z wieku dziecięcego, a jednocześnie doprowadza do momentu, w którym nabiera na tyle odwagi, by postawić się matce i spróbować wieść swoje życie tak, jak wiodą je inni ludzie. Nie zdaje sobie jednak sprawy z tego, że chęć zaznania odrobiny normalności w połączeniu z nietypowymi zdolnościami, może przynieść jeszcze więcej nieszczęścia niż to, którego zaznała do tej pory i że dotknie ono społeczeństwo małej miejscowości.
Jak to bywa z książkami Kinga, nawet jeśli coś jest przewidywalne i wydaje się nie mieć tego efektu wow, to mają one w sobie coś takiego, że wciągają i budzą zainteresowanie związane z przebiegiem dalszych wydarzeń. Nie inaczej jest z Carrie, która jest pełna ciekawych postaci, które są doskonale przedstawione. Nie licząc przecież tylko głównej bohaterki, mamy również jej matkę, która jest uosobieniem zła i patologii, jakiej większość z nas nie widziała na oczy. Jej rówieśnicy? Sue, która wydaje się najsympatyczniejszą z grupki nastolatków mimo swoich przewinień oraz Tommy, którego również na swój sposób można polubić, to chyba dwie z tych postaci, które w krótkim czasie zdołały przejść pewnego rodzaju przemianę, dostrzegając w Carrie coś więcej niż te wspomniane brzydkie kaczątko, którym można pomiatać na każdym kroku. Nie brak również tych postaci, które, choć są poboczne, to mają spory udział w tym, jak toczą się poszczególne wydarzenia i jaki finał ma ta książka. Są nimi Chris i jej chłopak Billy. Dwie największe szumowiny, tuż po Margaret, które swoim istnieniem i pomysłami, przysporzyły Carrie, jak i całemu miasteczku niewyobrażalnych cierpień.
Sporym plusem tej książki, w moim odczuciu jest to, że mamy okazję poznać tę historię z dwóch perspektyw — Carrie i Sue, która po kilku latach od wydarzeń, opowiada o tym, co się stało, gdy psychiatrzy oraz sąd próbują zrozumieć to, co dla każdej normalnej osoby wydaje się fanaberią i wytworem wyobraźni, a nie czymś, co mogłoby się wydarzyć naprawdę. Sposób, w jaki King opisuje zjawisko TK, również dodaje tej książce atrakcyjności i osobiście przyznam, że kiedy w gimnazjum wróciłam do tego tytułu, potem długie godziny potrafiłam spędzić nad czytaniem o telekinezie i tym podobnych zdolnościach, co pozwala mi stwierdzić, że autor potrafi wzbudzić w czytelniku zainteresowanie, które może wykroczyć dalej niż te 250 stron. Swoją drogą polecam zapoznać się z tematem, bo parapsychologia potrafi wciągnąć.
Jeśli chodzi o minusy... Cóż, nie wyłapałam ich wiele. Właściwie to tylko jeden, a mianowicie dwa fragmenty, gdzie jedno zdanie ciągnęło się przez dwadzieścia, a nawet więcej linijek. Rozumiem, że autor w tamtych fragmentach postanowił zamieścić jak najwięcej informacji, ale myślę, że spokojnie można to było rozbić na kilka krótszych zdań, dzięki którym nie musiałabym ich czytać dwa, a nawet trzy razy, by pojąć w pełni ich sens.
Nie sądzę, by Carrie można było nazwać typowym horrorem, którego celem jest przestraszenie czytelnika i doprowadzenie do chwil, w których wszystkie włoski stają dęba a cisza w otoczeniu wydaje się złowroga. Nie mogę też powiedzieć, że jest to najlepsza z książek Kinga, ale to chyba nie będzie żadnym zaskoczeniem, skoro nawet sam autor przyznał, że jest to najgorsza powieść, którą stworzył i spisał ją na straty, a możliwość zapoznania się z losami tej biednej dziewczyny, mamy przede wszystkim dzięki żonie autora. Niemniej, darzę ten tytuł sporym sentymentem, głównie przez to, że była to jedna z tych książek, które za dziecka podkradałam z domowej biblioteczki, czytając je po kryjomu, żeby rodzice nie zauważyli, że ich pociecha ma w poważaniu swoją własną półkę pełną książek Disneya i Pottera.