Chętnie sięgnęłam po książkę, gdy poznałam jej temat - problemy komunikacyjne. Ja się w nie wpisuję... To coś o mnie. Myślałam, że Autorka skupi się na kilku konkretnych osobach, zrobi studium przypadku. Ciekawie, ale nie spodziewałam się, że rzuci mnie to na kolana. Myliłam się.
Autorka, aby napisać książkę poświęciła 21 miesięcy, przejechała pociągiem 34000 km, a samochodem tylko 3400. Busem objechała 2200 km, a na nogach przedreptała 3100 km. Przeprowadziła tysiące rozmów. Poznała wsie, miasta i miasteczka... Pytała, drążyła, szukała w dokumentach. Aż w końcu powstała ta książka...
W temat wchodzimy dość subtelnie - przykładem z Ameryki gdzie wielkie koncerny wykupują przedsiębiorstwa, doprowadzają je do nierentowności i zamykają, by sprzedać swój główny produkt - samochód. Gdy nie ma czym dojechać, warto mieć własny środek transportu. A posiadanie czegoś indywidualnego i dostosowanego do potrzeb, to już powiem poziom dobrobytu. Czasami nawet prestiżu, zależy od marki.
Są też przedstawione kraje, które inwestują w publiczny transport (np. Bogota). Przecież więcej ludzi z niego korzysta. Większość decyduje - takie są prawa demokracji. To ona powinna rządzić, a nie podaż i popyt na rynku samochodowym. Pięknie ukazane, że liczy się człowiek jako jednostka, a nie firma, zyski i cała ta bezosobowa ekonomia.
A później wskakujemy delikatnie na polską ziemię. Gdzie 14 milionów osób nie ma możliwości szybkiego przemieszczania się - na zakupy, do szkoły, do lekarza. Nie posiadają samochodu, brak autobusu (albo są dwa kursy dziennie w dziwnych godzinach), a o kolei to już wszyscy zapomnieli. Złomiarze nawet tory rozebrali. Pojawiają się prywatni przewoźnicy, ale oni liczą na zysk. Jeżdżą trasami często korzystanymi, łączącymi znaczące punkty na mapie naszego kraju. A o jakości takich połączeń wie każdy - dziwny rozkład, przepełnienie, drogie bilety, obsługa też kiepska. Człowiek korzysta, bo musi. Nie ma innej opcji wyboru.
Znikają PKSy. Bo się nie opłaca. Przez 30 lat zamknięto około 30 tysięcy linii kolejowych. A miasta wokół nich dalej muszą funkcjonować. Ludzie dalej muszą dojeżdżać do pracy, szkoły. Przy braku publicznego transportu każdy zaczyna organizować się samodzielnie. Mamy więc w kraju 22 miliony samochodów. Aut, które w wielkich miastach i tak stoją... w korkach.
Pokazane są też próby reanimacji transportu publicznego. Odbudowa dworców, odświeżanie linii, inwestowanie w tabor. I dziwne rozkłady jazdy nie dostosowane do pasażerów, ale do innych kursów. Powstawanie kilku spółek odpowiedzialnych za inne rzeczy, a nie współpracujących ze sobą. poczekalniami i pomieszczeniami komercyjnymi na dworach zarządza PKP. Za rozkłady, wyświetlacze, megafony i wygłaszane komunikaty odpowiada PKP PLK, kasy dzierżawią różni przewoźnicy, jeśli się zdecydują. /str. 198 z 242/
Świetny reportaż o wykluczeniu. I nie za względu na rasę, wyznawaną religię czy poglądy. Ludzie zostali wykluczenie za względu na miejsce zamieszkania i oszczędności... 14 milionów ludzi w Polsce jest wykluczonych komunikacyjnie! Przerażająca liczba. I nie dotyczy tylko mieszkańców wsi i miasteczek. W większych miastach też znikają linie autobusowe i kolejowe. Znikają, bo są nie rentowne. Słowo klucz - brak zysku.