Hubert Klimko-Dobrzaniecki "Niech żyje śmierć!",
"Złodzieje bzu", których miałam przyjemność czytać już jakiś czas temu, byli zachwycający. Historia, której początek zaczyna się na przedwojennych Kresach, by po zakończeniu wojny, w czasach kiedy ta część Europy przestała istnieć, przenieść się na powojenne tereny Polski. Niezwykle klimatyczna, napisana pięknym językiem, powodowała, że kibicowałam bohaterowi w jego często nieoczywistych życiowych wyborach.
"Niech żyje śmierć!", najnowszą powieść autora jest natomiast zupełnie inna. To sadzona w Austrii, w której jednak przenikają się również duchy kultury niemieckiej, ale też innych krajów, współczesna, a jednak zahaczająca o przeszłość historia rodziny, związku dwojga ludzi, w której autor rozprawia się z rodzinną przeszłością, tworząc przy okazji stawiający Austriaków w niezbyt pozytywnym świetle, obraz społeczeństwa.
Zaskakujące jest, jak dobrze porusza się autor w kulturze obcego kraju nadając przy okazji powieści międzynarodowego sznytu. Nie jest jednak ponadnarowowo, bo choć Austriacy wyrośli jako naród na gruncie innych nacji, okazuje się, że ich stosunek do siebie nazwajem, zamieszkujących ich kraj mniejszości czy wreszcie napływającej za pracą fali imigracji jest dosyć małostkowy.
Historia "Niech żyje śmierć!" dotyczy głównie małżeństwa Hansa marzącego o tym by nazywano go Ernesto z pochodzącą z Tyrolu Ingeborg, i każde z nich opowiada historię swojego życia z własnej perspektywy. Raczej zgorkniałą, pełną żalu, wzajemnych pretensji, pomiędzy którymi nie ma miejsca na miłość. W tle przewijają się również inne postacie z najbliższej rodziny oraz otoczenia obojga, które nie są bez znaczenia dla panujących pomiędzy małżonkami relacji, budują też wielonarodową mini społeczność. Mikro opowieść o rodzinie zaczyna się coraz bardziej rozrastać dopuszczając do głosu nowe osoby, co powoduje, że budowana jest niejednoznaczna opowieść o rodzinie, miejscu człowieka na ziemi, wzajemnych relacjach, licznych pretensjach oraz marzeniach o tym co już było i nigdy nie powróci.
Autor bawi się słowem, formą i konwencją, co mnie niestety miejscami trochę wymęczyło. Po raz kolejny pokazuje jednak, że posiada umiejętność obserwacji świata i patrzenie nań oczami bohaterów może być całkiem interesujące. Od "Niech żyje śmierć
!" wolę jednak "Złodziei bzu".