„- No, wreszcie jesteś. Już... - Przerwał i przyjrzał mi się uważniej. - Rany... ładnie dziś wyglądasz. Zrobiłaś coś ze sobą?
Bzyknęłam tylko trzydziestoczteroletniego prawiczka, pomyślałam.”
Sukuby od wieków uznawane są za demony wysysające z ludzi energię życiową poprzez seks, czasem pragnące w ten sposób zemścić się na ofierze lub zagwarantować duszy takiej osoby miejsce w Piekle. Nic więc dziwnego, że gdy spotkałam się po raz pierwszy z "Melancholią sukuba" Richelle Mead, bez zbędnego wahania po nią sięgnęłam - ba!, od razu zakupiłam cały cykl o Georginie! Wiedziałam od początku, że seria będzie dobra. Jednak czy nie przedwcześnie zachwaliłam pierwszy tom i cały cykl? Czy spotkało mnie rozczarowanie?
"Melancholia sukuba" jest pierwszym z sześciu tomów o przygodach pięknej, uwodzicielskiej Georginy Kincaid. Jej życie wydaje się być całkiem zwyczajne - praca w księgarni, mieszkanko w Seattle, biała kotka Aubrey. Różnica między nią a przeciętną kobietą jest jednak ogromna, ponieważ Georgina jest sukubem. Co więcej, nie lubi swojej pracy i stara się unikać wypełniania obowiązków tak bardzo, jak może, chociaż energia, którą zabiera od swoich seksualnych partnerów, potrzebna jest jej do życia. Nie chce również skazywać niewinnych dusz na potępienie, więc na swoje cele wybiera osoby z nieczystą, tzw. czarną duszą. Na szczęście w jej życiu istnieje coś, co zawsze i wszędzie potrafi zająć jej myśli - książki. Szczególnie te autorstwa Setha Mortensena. Dodatkowo Georgina z całego serca pragnie znaleźć swoją bratnią duszę, więc gdy pewnego dnia księgarnia, w której kobieta pracuje ma ugościć jej ulubionego pisarza, a los decyduje o ich pierwszym, dość przypadkowym spotkaniu, Georgina po raz kolejny w swoim kilkusetletnim życiu zaczyna zastanawiać się, czy warto jest kogoś kochać i być kochanym bez perspektyw na poważny związek. Czy jej ulubiony pisarz okaże się tym, czego dziewczyna szuka?
Przyznam, że gdy zaczęłam zabierać się za napisanie tej recenzji, przypomniałam sobie pierwsze spotkanie z serią o Georginie. Pamiętam, jakby to było wczoraj, jak przeglądałam półki w istniejącym jeszcze wtedy Empiku niedaleko domu i zauważyłam ciemną okładkę z kobietą-wampem i tytułem „Melancholia sukuba”. Nie wiedziałam, kim może być tytułowy sukub, więc szybko przeczytałam opis z tyłu książki… i od tej pory za każdym razem, jak przychodziłam do jakiejś księgarni, szłam zobaczyć, czy mają tę książkę lub całą serię i stałam i sobie przeglądałam to, co było. Nie miałam okazji kupić żadnego tomu aż do grudnia 2012 roku, kiedy w końcu nabyłam cały cykl i pochłonęłam go w ciągu tygodnia, zarywając noce w ferie świąteczne. Były momenty lepsze i gorsze… ale gdyby „Melancholia sukuba” była niewystarczająco dobra, na pewno nie sięgnęłabym po kolejne części. W tym momencie łatwo wyciągnąć wniosek – uwielbiam tę serię. Skupmy się jednak na pierwszym tomie.
Georgina jest… zabójcza. Nie w dosłownym sensie, gdyż jako sukub nie zabija swoich partnerów, a „jedynie” wysysa z nich energię życiową i sprowadza na ścieżkę wiodącą prosto do Piekła, dla którego pracuje. Jednak jej charakter jest po prostu rozbrajający. Już pierwsze sceny sprawiły, że byłam nią zachwycona. Jej teksty, czy to w dialogach, czy w jej przemyśleniach, gdyż mamy tu do czynienia z narracją pierwszoosobową, nie raz i nie dwa rozkładały mnie na łopatki. Ba!, kilkukrotnie dosłownie spadłam z krzesła ze śmiechu (ach, te niestabilne krzesła komputerowe)! Sądzę, że nie zdradzę nic ważnego dla fabuły, jeśli powiem Wam, jak uwielbiam scenę składania półki przez Georginę i pana Złotą Rączkę – zarówno ja, jak i mama (obecnie kończy czytać pierwszy tom) pokładałyśmy się na niej ze śmiechu. Podobnie jak przy pierwszym spotkaniu Georgie z Sethem – głównym bohaterem męskim. Jest on pisarzem i akurat wydał nową książkę, której lektury nasz sukub nie może się doczekać. I wtem przypadkowo się poznają… Od początku tej sceny wiedziałam, że Georgie rozmawia z Sethem i chyba to mnie rozbawiło do łez. Ach, nie mogę tu nie wspomnieć o tym, że Kincaid jest również nauczycielką tańca. Na swoje zajęcia zaprasza ulubionego pisarza i w końcu jakimś cudem udaje jej się namówić go do spróbowania swoich sił. Aby podsycić Wasz smaczek na tę lekturę, zdradzę, że próba ta kończy się słowami: „Odniosłam wrażenie, że podczas seksu jesteś bardzo milczący”, a odpowiedź pisarza nawet sukuba przyprawia o rumieniec!
Ale Georgie i Seth to nie jedyni ważni bohaterowie. Pojawia się również Roman. Trudno mu nie kibicować, gdy co chwila próbuje uderzać w zaloty, a sukub nieustannie go zbywa. W ich relacjach też występuje mnóstwo humoru, podobnie jak w kontaktach Georginy z kolegami z pracy. Wampiry, ludzie, arcydemon Jerome, archanioł Carter… wszyscy bohaterowie wnoszą mnóstwo śmiechu, co sprawiło, że tak pokochałam tę książkę.
Wiem, że mnóstwo osób uważa polską okładkę za zwyczajnie brzydką – mnie akurat ona przyciągnęła. Lubię takie barwy, przepadam za głównymi postaciami ukazanymi na okładce i ogółem podoba mi się wykonanie.
Równie wiele złych opinii słyszałam o stylu autorki – że niby jest zbyt dziecinny etc. Cóż, mam jedno pytanie do osób wygłaszających te opinie: „Gdzie Wy tu widzicie dziecinny styl?”. To miała być powieść dla młodzieży i dorosłych jednocześnie i moim zdaniem wspaniale spełniła to zadanie. Styl i fabuła podobają się zarówno mnie i koleżankom, jak i mojej i ich mamom, a o swojej mogę powiedzieć na pewno, że nie przeczytałaby czegoś napisanego stylem nieodpowiednim dla dorosłej kobiety.
Co do fabuły jeszcze – nie mogę powiedzieć, że nie wiedziałam, co się zdarzy, bo doskonale zdawałam sobie sprawę, jak będzie wyglądał finał od drugiego spotkania z jednym bohaterem. Wyjątkowo w ogóle mi to nie przeszkadzało. Nie mogłam się doczekać, aż moje podejrzenia się sprawdzą, chociaż zazwyczaj wygląda to odwrotnie – denerwuję się, jeśli się potwierdzają. Tu jednak nawet ta nie aż tak rzucająca się w oczy przewidywalność stanowią dla mnie plus.
Jednakże dla niektórych elementem psującym wrażenie mogą być opisy scen seksu. Nie ma ich tak dużo, jak spodziewałam się po historii o sukubie, ale są i kilku znajomych zdążyły zniesmaczyć. Akurat ani ja, ani Martyna nie podzielamy tej opinii – w sumie te sceny, oprócz kilku z kluczowymi bohaterami w różnych częściach, przemykają niemal niezauważone, bo tyle się dzieje „wokół”, że naprawdę trudno było zawracać sobie głowę seksem w takich momentach.
Z ręką na sercu polecam ją wszystkim miłośnikom dobrej fantastyki, romansów paranormalnych czy też po prostu powieści z humorem. Bez najmniejszego wahania przyznaję punktację 10/10 i czekam na Wasze opinie!