„Dom nad błękitnym morzem” autorstwa TJ Klune, stanowi historię, która oczaruje Was już po pierwszym rozdziale. Dawno nie czułam tyle emocji, co w czasie czytania tej pozycji - nie spodziewałam się, że tak pięknie wydana powieść skrywa w sobie tak pouczającą historię.
Linus Baker pracuje w Wydziale Nadzoru nad Magicznymi Nieletnimi. Ma czterdzieści lat, mieszka w małym domku razem z kotem oraz kolekcją starych płyt gramofonowych. Mężczyzna bardzo poważnie traktuje swoją pracę oraz wiedzie spokojne, chwilami wręcz nudnawe życie. Do czasu... Konkretnie do chwili, kiedy Niezwykle Ważne Kierownictwo zleca mu ściśle tajną misję: Linus ma udać się do sierocińca na odległej wyspie, by stwierdzić, czy mieszkające tam dzieci rzeczywiście są tak niebezpieczne, jak się wydaje. Bo wydaje się, że są. Nawet bardzo. Tak bardzo, że mogą spowodować koniec świata...
Nie będę Wam mydlić oczu pisząc, że „Dom nad błękitnym morzem” jest historią nieprzewidywalną oraz pełną zwrotów akcji, ponieważ jest to nieprawda. Jest to wręcz schematyczna powieść, która dość mocno chwyciła mnie za serce. Czemu? W swojej książce autor zaserwował nam wątek dyskryminacji rasowej. Nie muszę Wam już chyba mówić, iż było mi bardzo szkoda podopiecznych sierocińca, do którego udał się Linus. Podczas czytania miałam ochotę ich wszystkich przytulić, by przeprosić ich za ludzi, którzy się ich bali, ponieważ byli inni. TJ Klune tym tytułem uświadamia nam, że każdy z nas jest inny oraz na swój sposób wyjątkowy, dlatego też nie powinniśmy wstydzić się swojej inności, tylko z dumą się tym chwalić.
Klune ma lekki styl pisania, co razem z niepowtarzalnymi opisami miejsc, czy uczuć bohaterów sprawia, że przez książkę dosłownie się płynie. Podczas czytania delektowałam się prawie każdym zdaniem. „Dom nad błękitnym morzem” zawiera w sobie świetne opis tła fabuły oraz niepowtarzalny klimat - do tej pory zazdroszczę głównemu bohaterowi miejsca, w którym się znalazł, sama chętnie bym odwiedziła tę wyspę.
Wielu z Was może zastanawiać się w jaki sposób został tutaj przedstawiony związek osób homoseksualnych - już pędzę z odpowiedzią! Otóż sama relacja pomiędzy głównym bohaterem, a Arthurem nie stanowi głównego wątku tej fabuły, jest on jedynie dodatkiem do całej historii.
Pierwsze skrzypce w tej książce gra przede wszystkim przemiana głównego bohatera oraz jego relacja z podopiecznymi sierocińca. Linus z szarego, trzymającego się zasad urzędnika zamienia się w „normalnego” pewnego siebie mężczyznę, który akceptuje inność innych. Muszę przyznać, że autor w genialny sposób przelał uczucia Barkera na kartki papieru - razem z nim na samym początku czułam znużenie spowodowane monotonną pracą, dopiero później (po dotarciu na wyspę) zaczęłam czuć jego fascynację oraz radość z wykonywanej pracy. „Dom nad błękitnym morzem” to jedna z nielicznych książek, w których to dzieci uczą dorosłych - nie odwrotnie, co jeszcze bardziej wyróżnia ten tytuł na tle innych.
Kolejnym atutem tej powieści jest jej zakończenie, które sprawia, że każdy z czytelników zrozumie tę książkę na swój sposób. „Dom nad błękitnym morzem” czytałam ja oraz moja koleżanka - kiedy zaczęłyśmy rozmawiać na temat wrażeń po lekturze, zauważyłyśmy, że każda z nas całkowicie inaczej zrozumiała sens tego tytułu, co sprawia, że nie raz wrócę do tej pozycji.
Czy książkę polecam? „Dom nad błękitnym morzem” zawiera świetną okładkę, co w połączeniu z równie genialną zawartością sprawi, iż ten tytuł rozgrzeje Wasze serca. Niby jest to powieść przeznaczona dla młodzieży, to jednak uważam, że jest to idealna lektura również dla dorosłych. Jest to idealny tytuł na zbliżające się małymi kroczkami jesienne wieczory.