Wyruszyłam w podróż po Rzymie. Była to podróż w czasie do II połowy XV wieku, kiedy to na nowego papieża wybrany zostaje w 1492 roku Kardynał Rodrigo Borgia. Nowy pośrednik pomiędzy życiem materialnym a duchowym nadaje sobie imię Aleksander VI.
" Zamyślił się nad pytaniem, czy modlitwą można zmienić przeznaczenie, czy najwyżej odsunąć w czasie to, co i tak jest nieuniknione."
Z zaletami duchowymi i świętością za życia, Rodrigo Borgia nie miał niestety nic wspólnego. Bynajmniej nie był przykładem żywota. Jako człowiek ceniący sobie uciechy cielesne posiadał wiele kochanek. Z jedną z nich, najwspanialszą i godną jego miłości miał czwórkę dzieci: Cezara, Lukrecję, Juana i Jofre.
Ten fakt, co prawda nie do pomyślenia, nikogo wówczas nie dziwił. Urząd papieża piastował ojciec czwórki dzieci, z początku tylko nazywanymi jego bratankami, później Aleksander VI nie krył się już przed nikim. Zaakceptowano to i cieszono się. Rodrigo to bowiem człowiek opętany rządzą bogactwa i władzy, zręczny polityk , bez skrupułów eliminujący rywali i wrogów choć nie pozbawiony pewnej szlachetności. Dla swoich dzieci papież był gotów na wszystko. Grzechy symonii - czyli nadawanie wysokich urządów państwowych i kościelnych swym dzieciom nie był niczym szczególnym, grzech morderstwa, kazirodztwa, zemsty, i inne równie wielkie kłamstwa dla osób z bliskiego otoczenia papieża nie robiły już wrażenia. Dobrze wiedzieli z kim mają do czynienia. Najwyższe z możliwych stanowisk zaraz obok Stwórcy pozwalało mu na działania bez wyrzutu. Aleksander VI otaczał się ludźmi zaufanymi i równie zdeprawowanymi jak on sam. Ciągły stres, głowę nabitą setką myśli odreagowywał w wiadomy sposób.
Jak każdy z nas tak i Rodrigo Borgia miał swoje słabe strony. Jedną z nich była rodzina, a konkretniej dzieci. Oczkiem w głowie papieża była jedyna córka Lukrecja. Istota piękna i niewinna, nieskalana żadnym grzechem, przezroczysta jak powietrze, lekka jak gołębica wzbudzała w ojcu same pozytywne emocje - bezwarunkową miłość i ojcowską czułość. Drugim dzieckiem, które najbardziej kochał był Juan. Chłopiec krnąbrny, wulgarny i głupi. Nie był nim Cezar najstarszy, najmądrzejszy z sercem na dłoni, a przy czym urodzony z mieczem w dłoni wojownik. Dla niego ojciec już miał plan. Zamierzał uczynić go Kardynałem. Jofre najmłodszy spośród rodzeństwa nie zaskarbił sobie największej miłości rodziciela. Nie wyróżniał się niczym szczególnym, był zwykłym dzieckiem, dlatego może nie zasługiwał na aż takie uznanie. Wszystkie pociechy miały papieża wspierać w drodze do umocnienia największego imperium świata, tymczasem w różny sposób próbowały zaskarbić sobie jak najwięcej władzy. W pokrętny sposób pozostają wierni Rodzinie. Bo Rodzina nie wybacza nielojalności. Zwłaszcza rodzina Borgiów.
Żądza władzy, grzeszna miłość, intrygi, morderstwa, zemsta, polityka. To wszystko na raz znajdziecie w książce " Rodzina Borgiów". Gotowa byłam czytać ją cały dzień, gdyby tylko czas mi pozwolił i inne zajęcia dnia codziennego skończyłabym ją w maksymalnie dwa dni. Niesamowicie mnie wciągnęła, wzbudziła we mnie tyle emocji - niekoniecznie tych najlepszych, oczarowała mnie. Świetnie nakreślone postaci, mnogość pięknych opisów wnętrz, jedzenia, otoczenia, zapachów pozwalał na obezwładniającą fantazję. Zachwyciłam się. Widziałam także serial pod tym samym tytułem i równie mile mnie zaskoczył. Byłam naocznym świadkiem przepychu i intryg towarzyszącym na porządku dziennym życiu bohaterów. Polecam.