O „Kandydzie” powiedziano już chyba wszystko. Wielokrotnie czytano, komentowano poddawano wnikliwej analizie i interpretacji tą krótką powiastkę filozoficzną jednego z najsłynniejszych francuskich pisarzy i filozofów doby oświecenia. Nic dziwnego, bo dzieło Woltera do takich rozważań nadaje się doskonale.
Zgodnie z założeniami gatunku, „Kandyd” propaguje ideologię oświeceniową. Fabuła stanowi jedynie pretekst do przekazania treści filozoficznych, jest więc z tego powodu niezwykle prosta. „Wolter nie jest zbyt oryginalnym myślicielem; (…) ale celuje on, jak nikt inny, w sztuce ładowania pojęć do głowy”, zauważa w przedmowie do utworu Tadeusz Boy-Żeleński. Prawdopodobnie to właśnie ta niezwykła umiejętność formułowania i przekazywania myśli, a także celność sądów Woltera, sprawiły, iż jest on chętnie czytany po dzień dzisiejszy i wyniosły go do panteonu światowej klasyki.
Powiastka ta jest ironiczną odpowiedzią autora na niebywale optymistyczną i popularną ówcześnie koncepcję niemieckiego filozofa Leibniza, głoszącą, że gdyby świat w którym żyjemy nie był najlepszym z możliwych, to z pewnością nie zostałby on stworzony przez Boga. W podobnym duchu został wychowany tytułowy bohater utworu Woltera. Otóż Kandyd, obcujący od najmłodszych lat z filozofem Panglossem, dowodzącym, że zamek w którym przyszło mu żyć jest najlepszy i najpiękniejszy ze wszystkich zamków „na tym najlepszym z możliwych światów”, trwał w niezachwianym przekonaniu, iż tak właśnie jest.
Być może wszystko byłoby piękne i doskonałe, a Wolterowi nie udałoby się wyłożyć swoich poglądów, gdyby na zamku Kandyda zabraknęło młodej i pięknej kobiety, Kunegundy de Thunder-ten-tronckh. Wystarczył jeden niewinny pocałunek tych dwojga, aby baron, będący ojcem urodziwej dziewczyny, delikatnie mówiąc – zdenerwował się i wyrzucił biednego młodzieńca z zamku, nie oszczędzając przy tym jego pośladków. Tym samym „wszystko zmąciło się w najpiękniejszym i najmilszym z możebnych zamków”, a Kandyd rozpoczął długą i niebezpieczną wędrówkę po świecie, nie tracąc przy tym nic ze swojego optymizmu.
Czytając „Kandyda” nie sposób nie odnieść wrażenia, iż ów optymizm wynika nie tyle z radosnego usposobienia młodzieńca, co z jego naiwności, którą można by nazwać nawet ponadprzeciętną, bo jak inaczej wytłumaczyć nieustającą wiarę w odnalezienie ukochanej i wspólne, szczęśliwe życie, gdy cały świat próbuje się temu przeciwstawić, a Kandyda od Kunegundy dzieli nie tylko granica państwa, lecz cały ocean? Bohater z niezachwianą wiarą pokonuje jednak kolejne przeszkody losu, spotyka na swojej drodze różne, mniej lub bardziej interesujące osoby, trafia nawet do utopijnej krainy Eldorado, w której ma okazję przyjrzeć się idealnemu społeczeństwu, którego natura nie została skalana przez obce cywilizacje. Na szczególną uwagę zasługuje tutaj kwestia religii. Mieszkańcy owego miasta wierzą w Absolut, nie mają jednak żadnej instytucji, będącej odpowiednikiem kościoła, nie wiedzą też kim są kapłani i mnisi. Obraz ten odpowiada przekonaniom Woltera i wyznawanej przez niego deistycznej wizji Boga.
Najważniejsza w kontekście całego utworu wydaje się być jednak ostateczna konkluzja pisarza, głosząca, że „trzeba uprawiać nasz ogródek”. Wolter zostawia nas z tą uniwersalną radą, której interpretację pozostawia kolejnym pokoleniom swoich czytelników.