Do tej pory nie miałem styczności z twórczością Pani kryjącej się pod pseudonimem A.S. Sivar. Przyznam, że sięgając po „Konsorcjum” liczyłem na solidną dawkę emocji. I chociaż te w sumie były, nie czułem się pełni literacko zaspokojony.
W książce znalazłem wiele spraw, które budzą moje potępienie czy znużenie. Autorka postawiła na koncept ognistej miłości pomiędzy Dominic’iem i Nadią, dwojgiem głównych bohaterów, a zarazem przywódcami organizacji znanej jako Konsorcjum. To chyba logiczne, że pomiędzy dwójką młodych, atrakcyjnych i współpracujących ze sobą ludzi, może narodzić się uczucie. Mój niesmak wzbudza jednak dosyć powszechne brnięcie w model związku opartego na tym, że kobieta, empatyczna, przyjacielska, delikatna, wiąże się z brutalnym, nie znającym sprzeciwu super macho. Poważnie? Kobiety marzą o kimś, kto będzie nimi poniewierał, obrażał, traktował jak zabawkę seksualną? Naprawdę taki macie ideał faceta? Rozumiem, mężczyzna nie może być jak galareta, wystraszony, miękki niczym romantyczny kwiat na łące w mieście. Ale ktoś taki? Źli chłopcy są aż tak atrakcyjni?
A może ludzka miłość jest aż tak ślepa, że nie widzi nic poza pożądaniem, cielesnym, wszechogarniającym płomieniem, w blasku którego spalamy się, aby stać się innymi ludźmi? Czyż taka miłość nie wydaje się wam odrobinę płytka? Podobno nie dyskutuje się o gustach, zwłaszcza związanych z obiektem uczuć, rzekomo „wyższych”, ale – tak, przyznam wyznaję inne poglądy w tej tematyce – czuję się rozczarowany. Fakt faktem, w końcu Dominic niejako wyrasta ze swych zapędów, ale życie nauczyło mnie, że źli ludzie się nie zmieniają, nie na lepsze. Pod tym względem poczułem się bardzo rozczarowany, wręcz rozgoryczony. Momentami odnosiłem wrażenie, że Autorka stara się wybielić wzór silnych mężczyzn jako samców alfa, sugerując, że gdzieś tam, pod tą szorstką skorupą znajduje się „misiu” z napisem „Przytul mnie”. Niektórym pewnie się to spodoba – mnie jednak nie usatysfakcjonowało.
Jak już pisałem wcześniej, nie czytałem poprzednich części „Konsorcjum” i ciężko jest mi odnieść się do ewolucji głównych bohaterów trylogii. Z pewnością każda z opisywanych postaci ma swój niepowtarzalny koloryt, charakter, który z pewnością wciągnie czytelnika. Jedni są brutalni – Dominic czy Cassandra, inni dosłownie „do rany przyłóż” – Aśka, Nadia czy dziewczyny z klubu; jeszcze inni są tajemniczy janiczym szara eminencja serii – Iwan Domitrescu.
O ile udało mi się zrozumieć, Konsorcjum to organizacja przestępcza, trzymająca władzę, choć nieoficjalnie, w Europie i Stanach Zjednoczonych. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby na łamach książki nie okazało się, że jest ona niejako utajniona, przynajmniej przed działalnością policji. Serio? A ja wiem, że oba światy niejednokrotnie się przeplatają, współpracują, i ciężko mi uwierzyć, aby ktoś w strukturach organów ścigania nie potrafił wpaść na ślad tajemniczej przestępczej super-mafii. Organizacja ta czerpie swą władzę i dochody z zapewniania rozrywek bogatym, handlem bronią czy narkotykami… Słowem, stara dobra „gangsterka”, tyle, że na większą skalę. W ten świat przemocy, seksu i wielkich pieniędzy wchodzi Nadia, „zaginiona” córka szefa organizacji, do tej pory nieświadoma tego, jak ona działa, pomimo faktu, iż została dookoptowana do samego pionu decyzyjnego. Początkowo nic nie wskazuje, że będzie skutecznym i dosyć wyrafinowanym „szefem”. A wszystko… dzięki Cassandrze, która dobiera się do jej faceta… Ach ta zazdrość, cóż ona czyni z kobiet.
W książce są momenty, które naprawdę wciągają i czuję, że Autorka dopiero rozwija swój talent literacki. Spodobało mi się w niej kilka rzeczy. Po 1 – szybka akcja; nie ma niepotrzebnego biadolenia, przeciągania fabuły, jak to często czyni wielu pisarzy. Dzieje się szybko, dosadnie i konkretnie. Po 2 – bohaterowie ciągle ewoluują, przeżywają różnego typu skrajności, często popadając z jednej w drugą, i to bez powolnego przechodzenia. Dzięki takiemu zabiegowi, opisywane postacie wydają się być kimś prawdziwym. Po 3 – autorka świetnie opisuje przeżycia z perspektywy kobiet, ich rozterki, walkę myśli, fluktuacje emocji… Brawo.
Niemniej znalazłem też kilka niedociągnięć. Po 1 – odniosłem wrażenie, iż Autorce zabrakło wiedzy na temat nazywania intymnych części ciała, zarówno kobiet, jak i mężczyzn. Ładnie opisuje ich działanie, ale bardzo często powtarzają się te same określenia i to w co kilka zdań. Trochę to razi. Swoją drogą, moi drodzy polscy literaci, może czas, aby wymyślić jakieś nowe określenia dla tych jakże ważnych części naszych ciał i życia? Po 2 – jak dla mnie, trochę za dużo wulgaryzmów, choć zdaję sobie sprawę, że w pewnych kręgach – im lepiej sytuowanych, tym gorzej wychowanych – wulgarne słownictwo jest nieodłączną częścią życia, o czym przekonałem się już na studiach… Po 3 – dlaczego Autorka zakończyła przygody Nadii? Docierając do ostatnich stron odniosłem wrażenie, że to już koniec ciekawej historii. Dlaczego? Przecież jej postać ma potencjał, który szkoda byłoby nie wykorzystać.
Podsumowując. Książka wzbudziła we mnie wiele kontrowersji i emocji. Najchętniej wstrzymałbym się od oceny. Potrzebuję bowiem czasu, aby „przegryźć” całą fabułę na spokojnie – książkę przeczytałem w jedno popołudnie, i od razu kreślę recenzję. Serce mówi mi, że książka ma potencjał, nawet ogromny, lecz rozum – że nie wszystko jest do końca przemyślane (albo ja tego nie rozumiem, wszak nie jestem kobietą). Sądzę, że książka wzbudzi zainteresowanie pań, panów pewnie tylko nielicznych. „Konsorcjum” czyta się naprawdę szybko i fajnie, i pomimo moich rozterek, poleciłbym ją wszystkich czytelniczkom.
Książka została otrzymana z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.