Wydawnictwo Bez Granic powstało stosunkowo niedawno. Pragnie wyspecjalizować się w literaturze faktu oraz literaturze przyrodniczej, więc od razu przykuło moją uwagę. Na rynku pojawiła się już pierwsza książka z serii Świat Bez Granic – „Ostatni koczownicy”. Co ciekawe, jej głównych bohaterów tak naprawdę spotkamy dopiero pod koniec książki.
Warri i Yatungka, bo o nich właśnie mowa, to para zakochanych w sobie Aborygenów. Niestety na drodze do ich szczęścia staje plemienne prawo zawierania małżeństw. Każde plemię podzielone jest na cztery sekcje. Mężczyzna z pierwszej sekcji ma prawo wziąść sobie za żonę kobietę z drugiej sekcji, tylko w przypadku, gdy brakuje w niej stosownych kobiet, z sekcji czwartej. Na swoje nieszczęście Warri upatrzył sobie wybrankę gdzie indziej i nawet bardzo poważne konsekwencje nie ostudziły jego uczuć. Para jest w sobie do tego stopnia zakochana, że decyduje się złamać prawo i aby uniknąć kary, ucieka ze swojej osady. Od tej decyzji nie ma już powrotu, parę czeka życie na wygnaniu. I faktycznie małżonkowie wiodą proste, jednak szczęśliwe życie, zawsze we dwoje. Aborygeni zapewne spędziliby w ten sposób resztę życia, gdyby nie wieloletnia susza w latach siedemdziesiątych XX wieku. Członkowie plemienia Mandildjara, do którego należał Warri i Yatungka, byli do tego stopnia zaniepokojeni o bezpieczeństwo niemłodej już pary, że gotowi byli zapomnieć o wiszącej nad nimi karze i sprowadzić ich do siebie. O przeprowadzenie akcji poszukiwawczej poproszono W.J. Peasleya i jego ekipę. Za przewodnika wybrano Aborygena o imieniu Mudjon, dawnego przyjaciela Warriego.
Książka „Ostatni koczownicy” stanowi relację z tej niezwykłej eskapady. Podróż pełna jest przygód, daje wiele możliwości by choćby na chwilę przenieść się w przeszłość i przyjrzeć życiu wielkich przodków prowadzących koczowniczy tryb życia. Poszukiwania zbiorników wodnych, znaleziska w postaci dawnych przedmiotów czy malunków na skałach, wreszcie ślady dawnej obecności zakochanych Aborygenów, dzięki którym można było odgadnąć jak wyglądały ich ostatnie miesiące w tej okolicy i żyć w nadziei, że gdzieś niedaleko żyją nadal. Czy ekspedycja zakończyła się sukcesem, dowiecie się już z samej książki.
Warto wspomnieć również o kilku innych wątkach pojawiających się w książce. Długa podróż to dobrty pretekst, by przytoczyć szereg ciekawych historii, choćby historię miasteczka Wiluna, dzieje szlaku Canning Stock Route czy anegdoty na temat pierwszych wypraw Europejczyków na kontynent australijski. Warto również zwrócić uwagę na opisy relacji Aborygenów z Europejczykami. To dobry moment na refleksję, czy ich spotkanie przyniosło plemionom więcej kłopotów czy korzyści.
Historia pary zakochanych Aborygenów opowiedziana została w bardzo interesujący sposób, nic więc dziwnego, że wzbudziła duże zainteresowanie zarówno w Australii, jak i na rynku międzynarodowym. Jedyne zastrzeżenie, jakie mogę mieć do polskiego wydania to fakt, że zdjęcia, choć dość liczne, są niestety czarno-białe. Biorąc pod uwagę, że skóra Aborygenów jest bardzo ciemna, na zdjęciach czasem trudno dostrzec jakiekolwiek rysy twarzy. Rozumiem że wprowadzenie kolorowych zdjęć to zabieg kosztowny, który pewnie musiałby odbić się na cenie książki, niemniej szkoda, bo zarówno obrazki jak i mapy to świetne uzupełnienie treści książki.
Książkę polecam przede wszystkim osobom, które z chęcią poznają historię odległych zakątków naszej planety. Warri i Yatungka doczekali się już miana aborygeńskich Romea i Julii, warto dowiedzieć się co poruszyło tak wielu ludzi, którzy poznali ich historię. Zachęcam.