Jeśli facet zabiera się za książką pisaną przez kobietę, pod kobiety i właściwie wyłącznie do odbioru przez kobiety to na pewno nic dobrego z tego nie wyniknie. W tym wypadku, jest duży margines błędu, gdyż w miarę możliwości starałem (i nadal się staram) wczuć w położenie typowej czytelniczki tej książki. Dlatego też postaram się ostatniej pozycji pani Gilbert nie zjechać od góry do dołu. Czy mi się uda? Zobaczymy.
Jest to moje pierwsze spotkanie z tą autorką - bez uprzedzeń i własnego zdania na jej temat. Elizabeth Gilbert jest wśród kobiet dosyć popularną pisarką. Największa w tym chyba zasługa książki "Jedz, módl się, kochaj" i jej ekranizacji, ale duży udział miały również "I, że Cię nie opuszczę..." oraz "Imiona kwiatów i dziewcząt". Tym razem autorka wzięła sobie za cel pewnego amerykańskiego trapera, Eustace Conway'a.
Nie znam się w wystarczającym stopniu na amerykańskich traperach, aby móc ich jakoś uhierarchizować, czy ustawić chronologicznie, typologicznie itp., stąd też ciężko określić czy bohater książki jest ostatni ze swojego gatunku czy może jest po prostu niepowtarzalny i wyjątkowy. Do rzeczy jednak. Eustace Conway jest traperem - ogólnie rzecz ujmując. Już jako nastolatek miał silny pociąg do natury, bycia samowystarczalnym i życia w zgodzie z otoczeniem. Można uznać, że częściowo stało się tak dzięki specyficznym rodzicom, ale tu sprawa jest tak zagmatwana, że ja po 2 latach z psychologią nie dałem rady ugryźć tematu. Fascynacja Indianami, traperstwem i życiem w oderwaniu od cywilizacji spowodowała, że ten młody człowiek, jeszcze jako nastolatek, wyruszył na Szlak Appalachów. 3500 km do przebycia i żywienie się wyłącznie tym co znajdzie się na trasie, było zdecydowanie trudną szkołą życia. A to dopiero początek jego historii. Ciekawsze jest to, że przez kilkanaście lat mieszkał w własnoręcznie zbudowanym tipi i wg niektórych był bardziej indiański niż prawdziwi Indianie. Ciekawsze są również jego kolejne wyprawy, m.in. konna w poprzek całych Stanów Zjednoczonych Ameryki - od wybrzeża Pacyfiku, do Atlantyku. Ciekawy jest sposób życia pana Conway'a i jego przeogromna wiedza, dzięki którym jest człowiekiem praktycznie niezniszczalnym i odpornym na wszelkie klęski (może poza wojną atomową). Ciekawy jest również jego charakter, dzięki któremu ten facet jest właściwie ostatnim takim facetem.
Przez praktycznie całą książkę przewija się motyw, że Eustace nie ma żony, a kolejne dziewczyny odurzone 'ikoną' traperstwa mimo, że pojawiają się jak na zawołanie, to długo u jego boku nie wysiedzą. Podobnie jest ze współpracownikami, praktykantami i uczniami. Eustace Conway kupił 1000 akrów ziemi - swoją Żółwią Wyspę - i tam zapragnął uczyć ludzi jak żyć niezależnie od wysoko rozwiniętej cywilizacji. Tyle, że o ile dzieci przyjeżdżające na kilkutygodniowe obozy jakoś dawały radę się uczyć, o tyle już dorosłe osoby, które chciały być jak Conway i przybywały pracować na Wyspie lub praktykować tam znikały szybciej niż się pojawiały i mało kto dotrzymywał wyznaczonego terminu praktyk. Najlepsze w tym wszystkim jest to, że przez prawie 20 lat ten facet nie doszedł, dlaczego tak się dzieję i ciągle żyje w przekonaniu, że wina nie leży ani trochę po jego stronie.
Na minus (a dla niektórych na plus) jest duży subiektywizm książki. Nie jest to typowy reportaż, ani biografia, ani wywiad. Określiłbym to raczej opowieścią autorki jak spotkała fajnego faceta, przeplataną bezpostaciową narracją życia pana Conwaya. Śmiem przy tym twierdzić, że pani Gilbert była również odurzona bliskością pana Conway'a. Może świadomość, że to tylko praca, a również bliższe poznanie bohatera swojej książki otrzeźwiło i zdystansowało autorkę. Jednak subiektywizm pani Gilbert jest obecny cały czas, co prawda subtelny, ale na dłuższą metę trochę mdły. W skrócie określiłbym taką myślą: "Eustace, jest totalnym dupkiem, z którym ciężko wytrzymać pod jednym dachem, ale to nie jego wina, bo jest taki słodki i taki męski." oraz "Eustace chciałby przekazać innym swoją przeogromną wiedzę, ale jest marnym nauczycielem. Chciałby, żeby każdy uczył się natychmiastowo (telepatycznie?), a najlepiej, żeby od pierwszego spotkania był już drugim Eustace'm."
I to jest chyba odpowiedź na tytuł książki. Dlaczego ostatni taki Amerykanin? Nie dlatego, że życie blisko natury jest wypierane przez szybko rozwijającą się cywilizację, i nie dlatego, że nie ma chętnych do nauki takiego sposobu życia. Raczej dlatego, że nauczyciel, który mógłby uczyć takiego sposobu życia, uczyć niestety nie potrafi. Ta książka to studium człowieka jedynego w swoim rodzaju. Studium jego drogi do doskonałości, ale także jego klęski.
Czy książkę warto przeczytać? Miłośniczki prozy pani Gilbert nie powinny być zawiedzione, podobnież wszystkie kobiety lubujące się w opowieściach o klasycznie męskich facetach. Dla całej reszty odbiorców będzie to ryzykowna przygoda. A ci, co liznęli chociaż semestr psychologii na studiach niech lepiej trzymają się od tej pozycji z daleka.