Po zakończeniu pierwszego tomu "Pana Lodowego Ogrodu" byłam niemalże w szoku. Zastanawiałam się, do czego to wszystko doprowadzi, nie miałam najmniejszego pomysłu, jak Grzędowicz to wszystko rozegra i tym samym nie mogłam się doczekać kontynuacji. Na szczęście nie musiałam na to długo czekać.
Jak zawsze w przypadku kontynuacji jakiejś książki, trudno jest pisać o czym są pozostałe tomy, nie zdradzając nic i nie rzucać spoilerami odnośnie wcześniejszych wydarzeń. Tym samym postanowiłam w ogóle nie pisać o drugim tomie. Ogólny zarys fabuły znamy już z recenzji pierwszego tomu i na tym poprzestańmy. Uwierzcie – jeśli przeczytacie pierwszy tom, nie zdarzy się sytuacja, że nie sięgniecie po kontynuację – już samym zakończeniem Jarosław Grzędowicz nas do tego zmusza. A wtedy już przepada się na amen.
“Pan z wami! Jako i Ogród jego! Wstąpiwszy, porzućcie nadzieję. Oślepną monitory, ogłuchną komunikatory, zamilknie broń. Tu włada magia.”
“Mówią, że zimna mgła żyje. Inni uważają, że to oddech bogów albo brama zaświatów. Midgaard. Planeta, gdzie nas, ludzi, postrzega się jako istoty o rybich oczach. Gdzie trwa wojna bogów, a samozwańczy demiurgowie hodują okrucieństwo kwitnące w mroku zła. Gdzie więdną najnowsze ziemskie technologie, a człowiek stawić musi czoła swoim koszmarom. I zostaje zupełnie sam…”
Muszę przyznać, że powyższy opis z okładki doskonale oddaje zarys fabuły, tajemnicę i magię tej książki. Ja sama nie potrafiłabym opisać tego lepiej. Mówi, o czym jest "Pan Lodowego Ogrodu" jednocześnie nie zdradzając praktycznie nic. I tak powinno być.
Po raz kolejny dałam się wciągnąć w ten fantastyczny świat, wykreowany przez Grzędowicza. Świat tak realistyczny, jakby dotyczył mnie samej i jakbym u boku Vuko podróżowała po Midgaardzie. Nigdy jeszcze nie spotkałam się z książką, która wciągnęłaby mnie do tego stopnia, o której myślałabym dzień i noc i zastanawiała się, skąd wykombinować pieniądze na wszystkie cztery tomy. Bo od początku pragnę całą tę historię mieć u siebie na półce. Po przeczytaniu pierwszego tomu pozostał mi ogromny niedosyt. Po drugim tomie ten niedosyt jest jeszcze większy, jakbym była na jakimś głodzie. Jednocześnie żałuję, że książki miałam z biblioteki, staram się je dawkować powoli, nie wszystkie naraz. Po drugiej części również muszę sobie zrobić przerwę na inną powieść, chociaż najchętniej od razu “pożarłabym” wszystkie cztery naraz. Bo historię Drakkainena chce się czytać, czytać i czytać i nigdy nie przestawać i najlepiej, gdyby nikt nas od lektury nie odrywał. Szkoda, że zostały mi już “tylko” dwa tomy – bo co ja potem zrobię?
Vuko Drakkainena uwielbiam jak mało którego bohatera. Uwielbiam jego humor, cięty język i sarkazm do tego stopnia, że parę razy przy tej książce wybuchłam śmiechem. Uwielbiam Jadrana, jego konia, oraz Nevermore, kruka, który przyplątał się nie wiadomo skąd, ale od czasu do czasu towarzyszy Vuko. Niesamowity bohater. Ale jest jeszcze coś, o czym nie wspominałam przy okazji pierwszej części. Bo nie tylko Nocny Wędrowiec jest tu bohaterem. Rozdziały w książce bowiem są przeplatane z równoległą historią Filara, syna Oszczepnika, dziedzicem Tygrysiego Tronu, następcą tronu cesarstwa Amitrajów i Kirenenów. Początkowo losy tego bohatera wydają się w ogóle niezwiązane z historią Vuko i trochę niezrozumiałe w pierwszym tomie. W drugim historia jest kontynuowana i w dalszym ciągu toczy się równolegle, nie łącząc nijak z Drakkainenem. Tym bardziej więc czytelnik jest ciekaw tego, jak to się wszystko dalej potoczy i połączy.
Zanim sięgnęłam w ogóle po "Pana Lodowego Ogrodu", były chwile, że zastanawiałam się, skąd w ogóle wziął się ten tytuł. Nie sądźcie, że po pierwszym tomie Wam się to rozjaśni. Nie ma tam mowy o żadnym Lodowym Ogrodzie. Ja byłam więc tylko jeszcze bardziej zaintrygowana. Wzmianka o Lodowym Ogrodzie pojawi się dopiero na kilku ostatnich stronach tego oto tomu. Co z tego wyniknie – zobaczymy, na razie jest tylko jedna wielka tajemnica i nic poza tym.
Nie wiem, jak Was przekonać do historii, którą stworzył Jarosław Grzędowicz. Cała ta recenzja powinna być zachętą, chociaż zdaję sobie sprawę, że nie jest to książka dla wszystkich. Na pewno jest jednak obowiązkowa dla miłośników fantastyki. Bo to fantastyka w każdym znaczeniu tego słowa, ale fantastyka z naleciałościami science-fiction. Jeśli macie ochotę na ten eksperyment – nie ma na co czekać, tylko czytać. Ja jestem „Panem Lodowego Ogrodu” zafascynowana, ale to chyba widać już na pierwszy rzut oka. Chcę więcej!
[
http://mojeczytadla.blogspot.com/2013/01/pan-lodowego-ogrodu-tom-2.html]