RECENZJA PRZEDPREMIEROWA (PREMIERA 11 MARCA 2020)
Skandynawia święci triumfy na literackim rynku w kategorii kryminałów od wielu już lat. Pochodzenie autora co prawda nie może dać gwarancji, że książka okaże się bestsellerem, jednak wypada zwrócić uwagę na zachwalany debiut Marii Adolfsson pt. "Podstęp", który ma być początkiem serii o fikcyjnym archipelagu wysp Doggerland. Uważam, że fani gatunku powinni zapamiętać to nazwisko i sięgnąć po ten debiut, bo pomimo może mało zachęcającego opisu fabuły, książka okazała się w ogólnym rozrachunku naprawdę niezła.
Komisarz Karen Eiken Hornby, główna bohaterka książki wpisuje się w modny ostatnio w tego typu powieściach schemat gliny nieidealnego. Jest to 49-latka, mająca problemy z konsekwencją w diecie, odstawieniem alkoholu czy papierosów, szukająca swego miejsca w zawodzie zdominowanym przez facetów i w relacjach damsko-męskich. W dodatku ma za sobą jakąś osobistą traumę i to dużo poważniejszą niż spędzenie nocy po święcie ostryg ze swoim bezpośrednim przełożonym. Fakt, że jest w swym postępowaniu bardzo ludzka, zjednuje sympatię czytelnika.
To właśnie rankiem, po tym gdy spędziła noc ze swoim szefem Smeedem, którego nie darzy nawet cieniem sympatii, okazało się, że w okolicy doszło do morderstwa, a ofiarą jest, jak na ironię, była żona szefa, Susanne. Karen musi wyjaśnić zagadkę jej śmierci i zmierzyć się z kilkoma problemami natury osobistej.
Z pozoru fabuła książki nie różni się od wielu współczesnych powieści kryminalnych, ale śledzi się ją z zainteresowaniem. Postaci są dobrze wykreowane, chociaż nie dowiadujemy się za dużo o głównych bohaterach. W zasadzie tyle co trzeba, by skupić się na zagadce, nie ma zbędnego rozwodzenia się o niepotrzebnych sprawach. Dłużyzn w książce jest bardzo niewiele. Z początku myślimy, że zupełnie niepotrzebnie pojawiają się wtręty nawiązujące do komuny, która w Doggerlandzie powstała w latach siedemdziesiątych. Jednak to właśnie historia hipisów rodem ze Szwecji wniesie wiele do rozwiązania zagadki śmierci Susanne Smeed.
Z początku czytanie książki szło mi dość opornie. Skandynawskie kryminały jak dotąd nie pociągały mnie za bardzo, więc na początku musiałam złapać bakcyla ich specyficznej atmosfery, ale gdy śledztwo nabrało tempa, nie sposób było przestać myśleć i analizować jak to się wszystko skończy. Sądzę, że miłośnikom gatunku dość wcześnie zaświta w głowie właściwe rozwiązanie zagadki sprzed lat połączonej z aktualnymi wydarzeniami, ale mnie książka do końca niemal trzymała w niepewności i zupełnie mi to nie przeszkadzało. Styl autorki jest bardzo klarowny, czytelny, a były momenty, w których zdarzyło mi się nawet uśmiechnąć, bo widać, że jest to tekst napisany przez osobę z poczuciem humoru, które udało się tchnąć w bohaterów. Myślę, że nie rozczarujecie się, sięgając po tę książkę. Ja polecam :)
Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu W.A.B.