Doggerland? Nazwa kojarzy mi się jednoznacznie, choć ten fikcyjny archipelag z psami ma niewiele wspólnego, ale z dobrym policyjnym śledztwem już tak.
Dla komisarz doggerlandzkiej policji dzień nie mógł zacząć się gorzej. Skacowana budzi się u boku swojego szefa w hotelowym pokoju. Los jednak postanawia drwić sobie z niej dalej i gdy kilka godzin później zostaje wezwana do morderstwa, ofiarą okazuje się była żona jej nocnego kochanka.
Dalej wcale nie jest lepiej, śledztwo idzie ślamazarnie, koledzy niezbyt zadowoleni z dowództwa kobiety, dają jej to odczuć dość dosadnie. Trudna relacja z odsuniętym od śledztwa szefem, również nie poprawia jej nastroju.
Tropy przenoszą ją w przeszłość, do tajemniczej komuny, która z niewyjaśnionych przyczyn szybko się rozpadła. Czy jednak wydarzenia sprzed 50 lat mają cokolwiek wspólnego ze śmiercią kobiety?
Jak to się czytało! Intrygująca fabuła wsparta obrazowymi opisami specyfiki wyspiarskiego klimatu i rewelacyjnie nakreślone tło społeczne przykuły mnie do fotela na ładnych kilka godzin. Czym mnie kupił ten szwedzki debiut? Właśnie typowo wyspiarskim klimatem, dającą się polubić od pierwszej strony nieidealną główną bohaterką, niespiesznym, typowo skandynawskim tempem akcji, przywodzącym na myśl Ann Cleeves, czy nawet Stiega Larssona. Doggerland ma olbrzymie szanse dołączyć do moich ulubionych serii kryminalnych. Kontynuacji już wyczekuję z niecierpliw...