Biografie, wspomnienia i reportaże nigdy nie stały wysoko na mojej liście książek, które muszę przeczytać. Osobiście wolę rzeczy, które przeniosą mnie w świat, którego nie zobaczyłby nikt, gdyby nie autor. Nie doceniłem reportażu. On potrafi równie wiele – może odkryć rzeczy, których nikt nie widział, a w dodatku ma tę przewagę, że owe rzeczy da się zobaczyć. Przyznam, że przerażała mnie trochę książka o Beksińskich – była wielka, trochę ambitniejsza niż to, co czytam na co dzień, i mimo że premierę miała niedawno, już została doceniona przez czytelników, którzy zasypują Internet pochwałami pod jej adresem. Nie będę oryginalny. Tej książki nie sposób skrytykować. Uparci znajdą w niej zapewne kilka niedociągnięć, wynikających z niepełnym informacji, których nie sposób było zdobyć, ale nic nie ruszy twierdzy genialności, jaką ta pozycja sobie wybudowała.
O istnieniu persony tak genialnej jak Zdzisław Beksiński dowiedziałem się kilka miesięcy przed publikacją książki. Moja ignorancja w tym temacie wynikała zapewne z tego, że dużo częściej przebywam w świecie drukowanym niż malowanym. Obraz, który zauważyłem gdzieś przypadkiem w Internecie, bardzo mnie zaintrygował, lecz malarstwo nie należy do grona moich zainteresowań, toteż na pobieżnej fascynacji się zakończyło. Z pomocą przyszła książka. Nie dość, że o Beksińskim, to jeszcze o jego synu. Dwa w jednym, a jak się później okazało, nie dwa, lecz o wiele więcej, bo i na trzech ciężko tu poprzestać. W każdym razie – książkę, z ciekawości, wziąłem. Bo kiedyś mi się obraz podobał. I przepadłem całkowicie.
Według mnie, to książka przede wszystkim o próbach zrozumienia drugiego człowieka. O gamie zachowań, jaką prezentujemy, gdy przyjdzie nam spotkać osobowość, której nie potrafimy skategoryzować, która wymyka się normom i której wartości znacznie różnią się od tych, które wyznaje większość populacji. To także książka o walce o wartości, które wyznajemy. Znacząco wybija się tu także miłość – jej poszukiwanie, pielęgnowanie, zrozumienie. I samotność – czynnik, który przewija się przez całą książkę, który nadaje jej niezwykłej głębi i wiarygodności, bo właśnie wiarygodności jest w niej wiele, i nie jest ona budowana przez przypisy udowadniające źródła, ani przez cytaty, ale przez prawdziwe, realne i niemal namacalne ukazanie uczuć i charakterów osobowości tak niesamowitych jak Beksińscy.
Były dwa elementy, które pozostawiły we mnie niedosyt. Pierwszym z nich były obrazy przedstawione w książce. Beksiński był artystą płodnym i miał wiele wspaniałych prac, a że wykonywał je przez wiele lat, były także bardzo zróżnicowane. Rozumiem, że starano się pokazać jak najróżniejsze oblicza twórczości mistrza, jednak za każdym razem, gdy przeglądam te grafiki niezmiernie żałowałem, że jest ich tylko tyle, choć prawdopodobnie żałowałbym nawet gdyby książka wypchana była nimi po brzegi. Drugim elementem jest zabójca artysty. W tej książce jest o nim wszystko, co czytelnik powinien o nim wiedzieć, oprócz samego zabójcy. Autorka wyjaśniła dlaczego go tu brakuje, i ja to rozumiem, jednak książka wydaje się przez to niepełna. Z drugiej strony, może to być początkiem czegoś, co wyjdzie o nim w przyszłości. Oby.
Mimo iż w samej książce obrazów mistrza było niewiele, Internet jest już łaskawy dużo bardziej. Różnie ludzie interpretują te dzieła, ja jednak cieszyłem się, że mnie nie skojarzyły się wojną, lecz z lękiem, samotnością i poszukiwaniem. Różne rzeczy malarz mówił o ludziach i ich interpretacjach, niewiele było jednak pozytywów, czemu się nie dziwię. Miał nieszczęście tworzyć w czasach, gdy wszystko, co ciemne, niewyraźne i groźne, to była wojna, i fakt, że z wojną prace Beksińskiego nie miały nic wspólnego już nikogo nie obchodził. To piękna sztuka, niepokojąca, osobista. Autor mógł porozwieszać to sobie w domu, bo dla niego to było jak patrzenie w lustro. Człowiek nie znający autora mógłby odebrać, to tak, że zamiast lustra zieje czarna pustka a on nagle znika… Ilu ludzi, tyle interpretacji, nie można jednak odebrać im genialności.
Jako że jest to portret podwójny, wiele uwagi autorka poświęciła synowi mistrza, osobistości równie niebanalnej, Tomaszowi. Gdy czytałem o Zdzisławie miałem wrażenie – zwłaszcza pod koniec – że ten człowiek urodził się sto lat za wcześnie. Z Tomaszem było na odwrót, on urodził się sto lat za późno. Minęli się, nie potrafili się zrozumieć, choć obaj się starali. Łączyło ich to, że to nie były ich czasy, choć starali się – za pomocą różnych środków – znaleźć tu swoje miejsce. Jeden z nich nie znalazł i życie spędził na poszukiwaniach, drugi znalazł, lecz odebrano mu je siłą. Ten tytułowy ‘’portret podwójny’’ to tylko powierzchowne spostrzeżenie, bowiem dochodzi tu osobistość, która zasługuje na tyle samo uwagi, co dwie pozostałe: Zofia Beksińska. Wiele potrzeba odwagi, hartu ducha i dobroci, by poświęcić się dla osób, które się kocha. Bardzo żałuję, że portret podwójny nie stał się potrójnym.
Widać ogrom pracy. Widać talent. Widać geniusz i inteligencję. Książka zgrabnie łączy elementy z życia bohaterów i oddaje ich postrzeganie świata z ich otoczeniem, i jego postrzeganiem bohaterów. Każda książka, która potrzebuje faktów musi zająć dużo czasu, ta jednak jest tak skrupulatna i dokładna, a jednocześnie tak wciągająca, że zyskała sobie pój podziw już od pierwszych stron. Potężną zaletą jest fakt, że autorka nie decyduje, nie interpretuje i nie ingeruje w rzeczy, które są niejednoznaczne, a pozostawia decyzję i interpretację czytelnikom. Magdalena Grzebałkowska dała nam powieść, która pozostawi w umysłach wielu osób mnóstwo pięknych wspomnień o Tomaszu, Zdzisławie, Zosi, a także o niej samej, bo stworzyć coś takiego, to trzeba być osobą szczególną.