Smak świeżych malin recenzja

Książkę czytałam w czasie podróży autobusowej i może to sprawiło, że rozprawiłam się z nią w tempie ekspresowym (niczym PKS, który, o dziwy!, nie spóźnił się ani minuty). Nie ma się co dziwić, bo książka jest sprawnie napisana, śmieszna, a jednocześnie prawdziwa.

No bo mamy tu nieciekawą sytuację wielu młodych Polaków - kończę studia i co dalej? Nagle się okazuje, że przez kilka lat marnowałeś się na naukę czegoś, co w prawdziwym życiu nie ma żadnego zastosowania. Do tego - zawody miłosne, problemy z rodzicami (matka Maliny - moja idolka) i... przyjaźń, która pozwala to wszystko jakoś ogarnąć. Wszystko to podane przystępnym, zwartym językiem, bez zbędnego przegadywania. w formie kolażu wspomnień i wydarzeń rzeczywistych.


I żeby nie było: nie jest to książka wybitna, mogłabym podać kilka lepszych babskich czytadeł jak choćby "Dziennik Bridget Jones" czy "Jestem nudziarą" Moniki Szwai. Ale spośród wielu tanich babskich czytadeł, które nie różnią się od siebie niczym, a fabuła jest tak przewidywalna, że aż boli, "Smak świeżych malin" wyróżnia się. Oczywiście, pozytywnie.

Co podobało mi się szczególnie? Różnorodność postaci, bo choć Malina jest postacią główną, to żadna z drugoplanowych nie jest nijaka. Każdy w tej książce ma coś, co odróżnia go od pozostałych, przekonuje lub odrzuca czytelnika. Oczywiście, mam swoich faworytów: matkę Maliny i doktora Gąbkę. Ich przerysowanie, pokazanie z przymrużeniem oka, a z drugiej strony - refleksja, że tacy ludzie istnieją naprawdę... Wszystko to czyni z "Smaku..." ciekawą pozycję na lekką kobiecą książkę. Idealną na wakacje, których połowa gdzieś już prysnęła.

Na trylogię owocową składają się trzy książki: "Smak świeżych malin", "Cierpkość wiśni" i "Herbatniki z jagodami" i jeśli kolejne książki są tak dobrze napisane, jak część pierwsza, to pani Sowa ma szansę zostać jedną z moich ulubionych "babskich" pisarek.