Często sądząc, że dokonujemy czegoś normalnego i powszechnego, niczego nieświadomi pchamy się prosto w paszczę lwa.
Jeffery Deaver w swoim kolejnym, znakomitym bestsellerze umieścił maksymalną dawkę akcji i napięcia. Nie mogę stwierdzić tego po własnym doświadczeniu, gdyż pozycja „Porzucone ofiary” jest pierwszym dziełem autora, którą miałam możliwość przeczytać. Ale fenomen „Kolekcjonera kości” mówi sam za siebie. Biję się mocno w pierś z powodu niedopatrzenia. Jednakże jestem bardziej niż pewna, że nie będzie to moja ostatnia lektura.
Prawda jest taka, że minęły kilka dni od przeczytania tej pozycji, a historia nadal zaprząta mi głowę. Poruszyła mnie. Nie jakąś ckliwością, czy czymś równie banalnym. Wstrząsnęła mną tą brawura, genialnością, którą twórca zawarł i idealnie zamanipulował. Czułam się jak lalka, zmuszona do czytania. Pochłonięta i pożarta. Uch… zawiało dramatyzmem. Ale niewątpliwie nie spotkamy się tutaj z pospolitością, uwierzcie mi.
Niewinne, można by powiedzieć, omyłkowe zgłoszenie przestępstwa, okazuję się makabryczną zbrodnią. Nie mająca o tym pojęcia funkcjonariuszka Brynn McKanzie dociera na miejsce, z którego wykonano połączenie – domek letniskowy nad jeziorem Mondac. Tragedia, jakiej jest świadkiem, zmusza kobietę do ucieczki i ratowania nie tylko własnego życia, ale również niedoszłej zamordowanej, Michelle. Ucieka, aby nie stać się jedną z ofiar. Porzuconych ofiar.
Brynn McKanzie bardzo mile mnie zaskoczyła. To osoba odważna, sprytna i pragnąca sprawiedliwości. Sądzę, że każdy mógłby się czegoś od niej nauczyć. Niezależność sprawiła z niej upartą kobietę, która woli zapracować na coś, niźli czekać na gotowe. Pan Jeffery stworzył postać prawą oraz uczciwą. Mimo zdystansowania od razu zapałałam do niej sympatią.
Dłuższa część wydarzeń z książki miała miejsce w ciągu kilku godzin. Sposób, w jaki opisał to autor, mógłby wydawać się dla niektórych nieco ślamazarny i po prostu nudny, ale osobiście jestem fanką takich lektur. Uwielbiam, gdy coś fantastycznego trwa jak najdłużej, ciesząc moje oko i wyobraźnię. Delektuję się tym. Owszem, czasami zdarzały się momenty, które mnie nużyły. Aczkolwiek fakt, iż autor opisał wszystko w bardzo krótkich rozdziałach (można je nazwać mini podrozdziałami), sprawił, że nie miałam problemu z dalszym czytaniem.
Nie będę rozwodzić się nad długością i ilością dialogów czy opisów. Nie takiego ma sensu. Po prostu żarliwie polecam Wam, odwiedzającym mojego bloga, tę trzymającą w napięciu powieść. Ponieważ nie pożałujecie. A ja szczerze cieszę się z powodu, że spośród dziesiątek książek w bibliotece wybrałam właśnie tę. Bez wątpienia wrócę do niej jeszcze nie raz.