O twórczości Cassandry Clare było głośno od samego początku. Mam na myśli trylogię Dary Anioła, której pierwsza część doczekała się ekranizacji, mającej miejsce kilka tygodni temu. Całą serię, traktującą o przygodach Nocnych Łowców, mam już dawno za sobą, pomijając oczywiście ostatni tom, który nadal nie ujrzał światła dziennego. Tak dawno, że, oglądając film, nie zdawałam sobie sprawy z równie wielu nieścisłości z książką. Co prawda, nigdy nie uważałam, iż film musi być idealnym odwzorowaniem wydarzeń z powieści. Tego nie da się zrobić. Tak naprawdę lubię widzieć inicjatywę reżyserów, ich własne pomysły. Nadają tym samym oryginalności. No bo kto chciałby oglądać dokładnie to samo, co przeczytał. Książka jest jedynie inspiracją i tego się trzymajmy. Ale nie o filmie będę tutaj pisać, a o powieści samej w sobie. Przyznaję bez bicia, że wstyd mi, iż tak wiele zapomniałam.
Clarissa Fray to piętnastoletnia córka nadopiekuńczej Jocelyn. Mieszkają na Brooklinie i z pomocą starego przyjaciela matki, Luke’a, prowadzą spokojne życie. Clary ma najlepszego przyjaciela, Simona, który darzy ją uczuciem, o czym dziewczyna nie ma zielonego pojęcia. Zawsze czuła się wyobcowana, inna i niepasująca do otaczającego ją świata. Wszystko zaczyna nabierać sensu, gdy staje się świadkiem zabójstwa w klubie. Problem w tym, że nie może o tym nikomu powiedzieć, gdyż tylko ona może dostrzec zabójców, jak i samą ofiarę. Sprawy komplikuje dodatkowo fakt, że Jocelyn została uprowadzona. Clary dowiaduje się, że jest Nefilim, inaczej pół człowiekiem, pół aniołem, odciętą od Świata Cienia przez własną matkę. Teraz, nie wiedząc, komu może zaufać, musi na własną rękę odkryć prawdę, którą ukrywano przed nią przez całe jej życie.
Uwielbiam książki Cassandry Clare. Czyta się je bez najmniejszych zgrzytów, z nieznikającym zainteresowaniem. Trzy części Darów Anioła przeczytałam w trzy dni, przerywając jedynie w stanie najwyższej potrzeby. Clare utrzymuje powieść w trzecio-osobowej narracji, a sam narrator nie skupia się tylko i wyłącznie na losach jednej postaci, fantastycznie lawirując między historiami głównych bohaterów książki. Prawdę mówiąc, to właśnie ten zabieg sprawił, że z taką przyjemnością sięgam po książki tej autorki. Clare w świetny sposób obmyśliła sobie zasady rządzące światem Przyziemnych, Podziemnych oraz Nocnych Łowców. Dawkowała informacje na temat ras, rodzajów żyjących stworzeń, co oczywiście jest lepsze, aniżeli wrzucenie czytelnika w wir faktów. Autorka nie przynudzała opisami, objaśnieniami, a w szczególności dialogami, ponieważ postacie, które wykreowała, bez dwóch zdań posiadają poczucie humoru. Mam tutaj na myśli uwielbianego przez sporą część czytelniczek, Jace’a, oraz dla przykładu Simon’a i Magnus'a.
Chciałabym jeszcze zwrócić uwagę na okładkę. Wydawca postanowił tym razem wydać ją pod oryginalną okładką, która jest o niebo lepsza niż polska. Przyciąga oko i jest bezdyskusyjnie ciekawsza od tej z pierwszego wydania. Pozwolę sobie tutaj wrócić również do kwestii ekranizacji Miasta kości. Jeżeli posiadacie obiekcje względem obejrzenia filmu, myślę, ze są całkowicie niepotrzebne. To prawda, że zmieniono wiele szczegółów, a w moim osobistym mniemaniu niektórzy aktorzy w ogóle nie pasują do mego pierwotnego wyobrażenia bohaterów. Niemniej załoga, która zajmowała się tworzeniem filmu, odwaliła kawał dobrej roboty, jeżeli chodzi o efekty specjalne i ogólny odbiór. Zmiana wyszła im nawet na dobre. Sprawiła, że jestem jeszcze bardziej ciekawa kolejnej części (z tego co wiem, prace nad kolejnym filmem zostały przełożone w czasie, lecz nieanulowane), ponieważ przerobili nieco fabułę, co zaważy nad wydarzeniami w następnym filmie.
W skrócie powieść Miasto kości to fajna, wciągająca historia, od której trudno jest się oderwać. Niemniej jednak, na tle dwóch kolejnych części, stwierdzam, że nie jest to najlepszy tom całej serii.
Polecam!