Wydarzenia obserwujemy z perspektywy kilku narracji, co bardzo urozmaica lekturę. Wraz z naszymi bohaterami przemierzamy ciemne tunele metra, poznajemy codzienność jego mieszkańców, walczymy zarówno z ludźmi, jak i ohydnymi wielkimi czyhającymi na ludzkie życie maszkarami. Sam świat bardzo przypomina ten dobrze nam znany z „Metra 2033”, tyle że odmieniony, bo od tamtych wydarzeń minęło już trochę czasu. Istnieje podział na Lewy i Prawy brzeg. Ten pierwszy rządzi się brutalnymi regułami i zamieszkują go ludzie, tworząc mniejsze i większe skupiska. Władzę nad nim sprawują Rada i przywódca stojący na czele kultu religijnego zwanego Wyłonieniem. Drugi obszar jest nieodkryty i mityczny, niebezpieczny i zamieszkany przez groźne stworzenia.
Główną bohaterką jest znowuż silna postać kobieca, co wpisuje się idealnie w obecne trendy feminizacji współczesnej literatury. Madonna z Bac, twarda i jednocześnie wrażliwa kobieta, rewolucjonistka i przywódczyni nowego porządku, wyrusza w długą podróż z garstką towarzyszy, by wreszcie zdjąć jarzmo niewoli z barków udręczonego ludu. U jej boku kroczy dwójka mężczyzn, którzy walczą o jej względy. Ale nie spodziewajmy się tutaj typowego wątku romansowego, bo praktycznie go nie ma, i dobrze, bo z pewnością pasowałby tutaj jak pięść do nosa. Namiastki romantyzmu możemy zobaczyć w relacji Jussa i powierzonej mu pod opiekę Plaiscance.
Mężczyźni oczywiście są waleczni i odważni, ale dość często miałam wrażenie, że w większości przypadków myśleli inną częścią ciała, nawet sam świątobliwy Parn. W świecie metra raczej panuje seksualne rozpasanie i zezwierzęcenie, przez co w trakcie niektórych opisów zdarzyło mi się mlasnąć z niesmakiem. Ale tak wszystko się zgadza, bo trudno być człowiekiem w nieludzkich warunkach. Autor tworzy w ten sposób lepki, mroczny klimat i gęstą atmosferę.
Tam gdzie władza, tam i polityka. Bo w tej historii pojawią się i intrygi, i zamachy na przywódców. Można by powiedzieć, że w imię idei, ale problem polega na tym, że to jak zwykle jedynie pozory. A i kogo to obchodzi w gruncie rzeczy, jak rzekł Parn. Nieważne w co się wierzy, byleby spełniało swoje zadanie i pomagało dzierżyć w dłoni berło. Każdy poddany trząsł się na myśl o poddaniu karze wyłonienia. Wzbudzając strach, można było pociągać za sznurki władzy. Jes to dobre odwzorowanie modelu władzy autorytarnej.
W kontrze staje wiedza i stereotypowa dla niej łagodność. Ot postać mędrca Roya, mimo że bez charakteru, to jednak miał w fabule niemałe znaczenie i w ostatecznym rozrachunku pokazał pazury.
Bardzo podobała mi się dynamika powieści. Akcja nie dłużyła się, zastosowanie przez autora naprzemiennej narracji było dobrym pomysłem. Opisy walk wypadają bardzo dobrze, ich konstrukcja i lekki styl sprawiały, że książkę czytało się bardzo szybko. Została zachowana równowaga między warstwą dialogową a opisową.
„Paryż: Lewy brzeg” idealnie wpisuje się w świat wykreowany przez Dymitra Glukhovsky'ego. Fajnie było przeżyć kolejną przygodę, no i liczę w drugim tomie na większą eksplorację Prawego brzegu. Przy tej książce na pewno nie będziecie się nudzić. Serdecznie polecam.