W powieści „Śnieżna dziewczynka” Sophie Anderson opowiada o nietypowej przyjaźni. Tasza razem z dziadkiem lepią dziewczynkę ze śniegu. W wyniku wypowiedzianego życzenia istota ożywa. Tasza, która stroni od innych dzieci, znajduje w niej przyjaciółkę. Niestety Śniegotka jest „dzieckiem zimy”, a ta będzie musiała ustąpić nadchodzącej wiośnie. Tasza nie wyobraża sobie rozstania. Czy ta historia ma szansę na szczęśliwe zakończenie?
Pewnie przy recenzjach świąteczno-zimowych książek, nie raz, nie dwa wspominałam o magii. Co poradzę? Ta aura jest niezwykła. „Śnieżna dziewczynka” jest kolejną powieścią nasyconą magią. Zarówno czary, które ożywiły Śniegotkę i moc, która jej towarzyszy jest cudowna, ale też niebezpieczna. Przyznacie, że widok leniwie spadających płatków śniegu, albo mieniącego się, jakby ktoś posypał go brokatem, trawnika zachwyca. Jednak zima to też niebezpieczna pora roku. Śliski, lód, zawieje, w których łatwo stracić orientację, przeszywające zimno, a także trudność ze zdobyciem pożywienia. (Czas akcji powieści nie jest doprecyzowany, ale akcja dzieje się w rolniczej dolinie, a mieszkańcy sami produkują potrzebne dobra). Tak, zima jest niezwykłą, ale też wyjątkowo uciążliwą, porą roku. Dlatego tak wspaniałe są zimowe baśnie, a i tych pisarka wplotła kilka do swojej książki.
Sophie Anderson początkowo spokojnie prowadzi akcję. Nie jest sielsko, bo rodzina Taszy i ona sama ma wiele zmartwień, ale mogą na siebie liczyć i pomagają sobie, ile tylko mają sił. Autorka pozwala też rozwinąć się przyjaźni między dwiema dziewczynkami, ludzką i śnieżną. Daje im się nią nacieszyć, zanim postawi przed nimi trudności. Stopniowo robi się coraz bardziej niebezpiecznie, a kiedy dochodzimy do przełomowego punktu tej historii napięcie jest tak gęste, że można je kroić nożem. Nie wyobrażacie sobie, ile ja się natrzęsłam o bohaterów, a „Śnieżna dziewczynka” to książka dla dzieci około dziesiątego roku życia. Finał jest brawurowy, niebezpieczny, ale pełen nadziei.
„Śnieżna dziewczynka”, czyli książka o sile i istocie przyjaźni osadzona w zimowej aurze. Niedawno miałam okazję pisać o świątecznej powieści Magdaleny Kordel „Światełko w oknie” i tam mówiłam o tym, iż należy otworzyć się na ludzi. Historia napisana przez Sophie Anderson jest całkiem inna, ale chyba też do tego się sprowadza. Myślę sobie, że w zimne szczególnie uświadamiamy sobie tę potrzebę kontaktu z drugim człowiekiem. Zamknięci w czterech ścianach ciepłych domów musimy się wysilić, aby takie spotkanie zainicjować. Ale warto, bo przynosi ono radość i ożywia długie zimowe wieczory.