Książka „Gorejące śniegi” autorstwa Jakuba Krzysztofa Nowaka, postawiła przede mną niełatwe zadanie. Tło fabularne zostało osadzone w czasach XI wieku na ziemiach Jaćwingów. Obiecywało ono ekscytującą podróż w głąb historii i kultury. Niestety, moje nadzieje na fascynującą lekturę szybko okazały się złudne. Choć autor miał świetny pomysł na historię, wykonanie w mojej opinii pozostawia wiele do życzenia. W tej recenzji chciałbym zwrócić uwagę na elementy, które obniżyły moją ocenę tej książki i sprawiły, że nie była ona przyjemnością, a raczej męczarnią, która wprowadziła mnie w zastój czytelniczy.
Pierwszym istotnym problemem, który zauważyłem, była nadmierna liczba niepotrzebnych opisów i dygresji, które zniechęcały do dalszego śledzenia fabuły. Każda strona książki naszpikowana była szczegółowymi opisami, które często nie wnosiły nic istotnego do akcji. Wydawało się, że autor miał ambicję stworzyć bogaty świat, jednak zamiast wprowadzać czytelnika w atmosferę, przytłaczał go nadmiarem słów. Zamiast budować napięcie, autor poświęcał zbyt wiele czasu na malowanie obrazów np. zimowego krajobrazu, co po pewnym czasie stawało się nużące.
Dysproporcja między opisami a samą akcją przypominała mi kołysankę, która wprawdzie jest piękna, ale zasypia się w trakcie jej słuchania. Gdybym chciała przeczytać wiersz o zimie lub życiu w XI wieku, wybrałbym tomik poezji, a nie powieść przygodową. Zbyt częste dygresje skutecznie odrywały mnie od głównej linii fabularnej, co czyniło lekturę irytującą. W rezultacie oddalenie się od centralnego wątku sprawiło, że z niecierpliwością czekałam na zamknięcie książki, co w przypadku powieści historycznej, której powinno się pragnąć poznać, jest niezwykle rozczarowujące.
Podobnie rzecz ma się z dialogami, które bardzo często okazywały się być nie tylko długie, ale także mało treściwe. Irytowało mnie, że postacie „konwersowały” w sposób, który nie tylko nie posuwał fabuły do przodu, ale także niweczył wszelkie starania autora, by zbudować napięcie. Dialogi były często wymuszone i sztuczne, a postaci zdawały się rozmawiać tylko po to, by zająć czas, zamiast rzeczywiście przekazywać istotne informacje. Dłużące się wymiany zdań wydawały się być zbędnym wypełniaczem stron, co w efekcie przyczyniło się do ogólnego spowolnienia akcji. Posiadając niezliczoną ilość zdań, które niczego nie wnosiły do fabuły, książka miejscami przypominała mi raczej dramat niż pasjonującą opowieść o przygodzie i walce, na co liczyłam.
Również język używany przez autora okazał się dużą przeszkodą dla komfortu lektury. Staranność i bogactwo słownictwa, a także stylizacja na staropolski wydają się w takich powieściach kluczowe, by w pełni oddać atmosferę epoki. Niestety, w przypadku „Gorejących śniegów” język, którym posługuje się autor, bywał dla mnie trudny do zrozumienia, przez co uniemożliwiał mi "wgryzienie się" w powieść. Przeciętny czytelnik może poczuć się przytłoczony chociażby stylizacją na język staropolski, która miałyby niby podkreślać historyczną nadrzędność, jednak w praktyce tylko odciągała od przyjemności lektury.
Nie mogę nie wspomnieć o postaciach, które wydawały się mało wiarygodne i nieautentyczne. Przykładem tego jest postać mnicha, który zdaje się być zbyt łagodny i wyrozumiały jak na czasy XI wieku. W kontekście historycznym, w którym przemoc i okrucieństwo były na porządku dziennym, jego postawa wydaje się być trudna do przyjęcia. Oczekiwałabym bardziej realistycznego przedstawienia postaci, które żyły w surowych realiach tamtej epoki, a nie niespójnych cech charakteru, które stwarzały dysonans.
Choć wiele mogłoby być jeszcze do powiedzenia na temat fabuły, trudno nie zauważyć, że łącząc te wszystkie elementy, akcja „Gorejących śniegów” jawiła mi się jako mało dynamiczna i pełna niepotrzebnego znużenia. W momentach, kiedy powinienem czuć dreszcz emocji, gubiąc się w akcji, najczęściej budziłam się z uczuciem, że straciłem czas. Tempo, które pierwotnie było obiecujące, błyskawicznie osłabło w obliczu zbędnych detali i niepłynnych interakcji między postaciami.
Podsumowując, „Gorejące śniegi” Jakuba Krzysztofa Nowaka to książka, która miała potencjał i temat, by stać się pasjonującą powieścią przygodową osadzoną w historycznych realiach. Jednak seria nieporozumień w zakresie narracji, zbyt wiele dygresji, trudny język, niewiarygodne postaci oraz wolne tempo akcji skutecznie zaniżyły jej wartość artystyczną. Zamiast przeżyć fascynującą podróż po lodowatych kniejach i zmagania bohaterów, czułam się raczej zgubiona i zniechęcona do lektury. Nie mogę osądzić czy część z czytelników nie znajdzie w tej książce czegoś dla siebie, jednak dla mnie, jako miłośniczki literatury o wyróżniającej się fabule i warstwie emocjonalnej, pozostaje ona raczej przykrym rozczarowaniem.
Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.