Większość młodych ludzi pragnie w przyszłości założyć szczęśliwą, kochającą się rodzinę. Coś na kształt tych idealnych rodzinek prezentowanych w serialach i filmach produkcji amerykańskiej czy też w naiwnych książkach o wielkiej, bezgranicznej miłości.
Ci, którzy odwiedzają moje miejsce w sieci regularnie znają mnie i dobrze wiedzą, że nie wierzę w bajki o miłości i szczęściu. Wiedzą też, że nie trawię lepkich i słodziutkich opowieści o idealnych rodzinkach, w których wszyscy się gorąco kochaną, są niesamowicie szczęśliwi i wdzięczni za każdy dzień spędzony razem.
Mdląca rzeczywistość barwy waty cukrowej.
I taką mdlącą, zabarwioną na różowo rzeczywistość serwuje czytelnikowi Agnieszka Wojciechowicz w swojej powieści pod tytułem „Ptysiowe biedronki”.
Głównym bohaterem jak i narratorem książki jest trzynastoletni, ciekawy świata Paweł. Ma on niezwykle idealnie kochającą się rodzinę i dwójkę ukochanego rodzeństwa – starszego brata, Kamila i młodszą siostrzyczkę, Amelkę. Trzynastolatek jest lubiany w szkole, ma swoją paczkę kumpli i obiekt westchnień – Anię z równoległej klasy, jednak to nie wszystko. Paweł jak na chłopca przystało jest niezwykle ciekawski i uwielbia przeżywać najróżniejsze przygody.
Podczas zimowych ferii Paweł wraz z babcią i swoim rodzeństwem wyjeżdża do ukochanego dziadka Feliksa mieszkającego w pięknym domu z fantastycznym ogrodem. Starszy pan akurat w tym czasie postanawia odmalować strych i prosi wnuczka o pomoc w zniesieniu do jednego z pokoi pamiątek bliskich jego sercu. Chłopiec węsząc przygodę pomaga dziadkowi w „przetransportowaniu” ważnych dla Feliksa rzeczy. Wśród nich znajduje się olbrzymi kufer zamykany na klucz. Dziadek pozwala Pawłowi zajrzeć do środka, co chłopiec niemalże natychmiast wykorzystuje. Bohater znajduje wewnątrz starą mapę oraz tajemniczy talizman. Chłopiec na własną rękę stara się rozwikłać zagadkę obu tych przedmiotów nie prosząc nikogo o pomoc.
Po tym krótkim streszczeniu wydaje się, że książka może być intrygująca i ciekawa dla młodszych czytelników spragnionych, tak jak trzynastoletni bohater, przygód, ale niestety muszę was rozczarować. „Ptysiowe biedronki” jest powiastką nudną i niemalże ociekającą miodem dosłodzonym kilogramem cukru.
Rodzina Pawła jest rodziną tak idealną, że automatycznie czytelnik nie wierzy w ich szczęście, a z tego, co wiem sukcesem pisarza będzie to, że czytający lekturę człowiek zacznie choćby częściowo wierzyć w jej treść. Tutaj nie ma mowy o tym, że czytelnik uwierzy w tak słodziutkie ideały. Tym bardziej, że autorka chciała w bardzo nachalny sposób przekazać jakieś moralizatorskie przesłanie młodszemu czytelnikowi.
Rodzice Pawła, Kamila i Amelki kochają się nad życie i działają społecznie, dzieci rozmawiają ze sobą, troszczą się o siebie i nigdy się nie kłócą, ani nie biją. Pilnie się uczą, działają na rzecz ekologii, a Kamil nawet nie ma czasu na dziewczynę, ponieważ woli majsterkować w garażu. W weekendy odwiedzają dziadków, którzy po obiedzie czy też przy podwieczorku opowiadają swoim wnukom baśnie albo rozmawiają o wszystkim przy herbacie z sokiem malinowym. W domu rodziny głównego bohatera nie ma miejsca na żadne sprzeczki, kłótnie czy przepychanki. Prawdziwa, nudna i mdląca sielanka, przez którą przedzierałam się niemalże z odruchem wymiotnym i gdyby nie fakt, że „Ptysiowe biedronki” czytałam na moim czytniku to rzuciłabym książkę w kąt i najchętniej o niej zapomniała.
Akcji tutaj praktycznie nie ma, ponieważ powieść jest napisana w formie opowiadania trzynastoletniego chłopca, który raczej nie stopniuje napięcia ani też nie posiada specjalnie ciekawego życia. Ot, zwykłe nieciekawe perypetie równie nieciekawego nastolatka.
Być może jestem już za stara na takie opowiastki, a może po prostu zostałam zepsuta przez ludzi, którzy barwią świat brutalnością i chamstwem, bo lektura „Ptysiowych biedronek” nie przyniosła mi ani radości, ani przyjemności z czytania, wręcz przeciwnie, zmęczyła mnie i rozczarowała. Naprawdę nie wiem, czy młodsza młodzież, dla której ta powieść jest przeznaczona będzie w stanie doczytać ją do końca, co ja uczyniłam z wielkim, naprawdę wielkim trudem. Cóż, może „Kufer niezapominajek” będzie ciekawszy?