Chyba każdy naród ma swoje powiedzenie na kształt naszego „jaki ojciec, taki syn”. Rodzina Kingów to idealna tego ilustracja. Synowie Stephena Kinga wydają się wiernie podążać śladami sławnego ojca. Ale trzeba dodać, że robią to z różnym skutkiem. Owena Kinga polski czytelnik zna za sprawą niezbyt udanego zbiorku „Jesteśmy w tym wszyscy razem”. Teraz przyszedł czas na drugiego z synów, który postanowił pisać pod pseudonimem Joe Hilla. Doszło nawet do tego, że ów młody pisarz zastrzegł sobie, że na okładce książki nie może pojawiać się jego prawdziwe nazwisko. Jedno jest pewne. Joe Hill, a raczej Joseph Hillstorm King, wypada znacznie lepiej od swojego młodszego brata.
Jude Coyne, gwiazda rocka i nałogowy kobieciarz, ma dość nietypowe hobby. Coyne zbiera wszystko, co dziwaczne i nadnaturalne. Ot, wystarczy wymienić szesnastowieczną czaszkę, która służy mu teraz jako miejsce na długopisy czy ordynarny film snuff. Któregoś dnia, na jednym z internetowych serwisów aukcyjnych, muzyk nabywa najprawdziwszego ducha. Początkowo myśli, że to zwykła zgrywa i oszustwo, ale szybko okazuje się, że nie ma racji. Co więcej, spotkanie Jude’a z duchem wcale nie jest przypadkowe.
„Pudełko w kształcie serca” to takie połączenie ghost story i mystery z motywem zemsty w tle. Joe Hill poszedł tutaj na całość, wciągając w powieściowe uniwersum najnowsze zdobycze techniki, by w ten sposób zespolić je ze światem duchów, nieznanego i wszystkiego, co przekracza ludzkie pojmowanie. Można wręcz rzec, że autor książki reanimuje nieco zakurzony, klasyczny motyw ducha na potrzeby czytelnika XXI wieku, otoczonego wirtualną siecią Internetu i zanurzonego w świecie elektronicznych gadżetów. Mieszane uczucia może budzić główny bohater, Jude Coyne. Z jednej strony malowany jest jako hulaka, kobieciarz, imprezowicz i ekscentryk, a z drugiej, ni stąd, ni zowąd, przykleja mu się łatkę bohatera pozytywnego. Protagonisty, który nie tylko odkrywa mroczną prawdę o nowym nabytku, ale również będzie musiał stanąć oko w oko ze złem, podpierając się przy tym wzniosłymi wartościami. To chyba najbardziej mi zgrzytało, przewracając kolejne stronnice powieści. Nie kupuję tego, a Coyne’owi zwyczajnie nie wierzę. Być może to jakieś podszepty ukrytego we mnie konserwatysty albo niedowiarka, ale odniosłem wrażenie, że próbuje mi się tu wcisnąć łzawą historyjkę o kolejnym harcerzyku, który z dnia na dzień zobaczył światło w tunelu i postanowił iść lepszą drogą. To zbyt ograne i banalne. Konstrukcja postaci głównego bohatera niech jednak nie przysłoni pozostałych plusów, które możemy odnaleźć w książce. A wbrew temu, co napisałem wcześniej, możemy tu znaleźć kilka soczystych pozytywów.
Mimo że „Pudełko w kształcie serca” to debiut powieściowy Joe Hilla, to jednak całość trzyma fason, a w sidła dłużyzn wpada się zaskakująco rzadko. Najlepiej wypada druga połowa książki, która ujawnia przewrotność całej sytuacji. Niby można się było tego spodziewać, ale przyznam szczerze, że dałem się po raz kolejny zwieść na manowce. A zawsze, kiedy prawda wyskakuje jak diabeł z pudełka, przewracając wszystko do góry nogami, cieszę się jak dziecko. Lubię być zaskakiwany i lubię niestandardowe rozwiązania fabularne. A w powieści Joe Hilla są obie te rzeczy. W pisarstwie młodego Amerykanina czuć pewną świeżość i nowe pomysły, ale lekkości pióra oraz swobody w pisaniu nie można nabyć ot tak sobie. Nad tym Joe Hill musi jeszcze trochę popracować.
Dobra wiadomość dla leniuchów, którym nie chce się czytać. Prawa do ekranizacji „Pudełka w kształcie serca” wykupiło już Warner Bros, więc pewnie niebawem będziemy mogli zobaczyć zmagania Coyne’a z nieustępliwym duchem na dużym ekranie. Ja ze swej strony radzę śledzić twórczość młodego Joe Hilla, bo facet ma potencjał, choć w tej chwili trudno wyrokować, w którą stronę potoczy się jego kariera.